Uczę się przez całe życie. Przez rok czytałam i pisałam o emocjach – starałam się je rozłożyć na czynniki pierwsze, obejrzeć wszystkie kawałki i złożyć z powrotem. Miałam nadzieję, że dzięki temu będzie mi (i nie tylko mi) lepiej w życiu.

Zaczynam akceptować, że są rzeczy, które wchodzą mi do głowy, jak nóż w masło i takie, które pojmuję dość topornie. Do pierwszych mogę zaliczyć statystykę i malarstwo w paintcie, a do drugich jazdę samochodem i krojenie chleba. #TAKdlaemocji zrodziło się z poczucia, że z emocjami też żyję trochę na bakier.

Świadome przeżywanie i wyrażanie uczuć nie było i nie jest moją domeną. Przez prawie 30 lat ćwiczyłam się w ich tłumieniu i chowaniu głębiej niż głęboko. A było to nie lada wyzwanie, bo należę do tych, którzy ściągają jak radar: cudze nastroje, emocje, bóle i wszystko inne. Jak pomieścić tyle w 48 kilogramach? Wystarczy być mną. Emocjonalne kalectwo – czy to nie kolejne schorzenie cywilizacyjne? Mam wokół siebie zaledwie jedną, może dwoje emocjonalnych geniuszy, kilku ogarniaczy, a reszcie przydałby się korepetycje. Przykro mi, ale taka jest prawda.

Przepraszam, czy leci z nami tłumacz?

Na emocje w naszym świecie nie ma czasu i chyba nigdy nie było. W dzieciństwie, którego większość spędzamy w szkolnej ławce, ważniejsze są daty, ułamki, formułki z katechizmu i wszystkie rzeki świata. To wiedza bardzo potrzebna, żeby akceptować siebie, wchodzić w zdrowe relacje, myśleć krytycznie i radzić sobie pracy. Jak szef zadzwoni w sobotę wieczorem, żebyś poprawił/a literówki w prezentacji, zawsze możesz mu odpowiedzieć „A wiesz, że najdłuższa rzeka w Azji to Jangcy”?

W dorosłym życiu jest tak samo, trzeba zarobić na siebie i rodzinę, najlepiej na kredyt, trzeba też trzymać się deadline’ów, zarządzać karierą, być produktywnym, efektywnym, a przy tym robić to, co się lubi, mieć zajebiste hobby, no i być najlepszą córką, żoną, matką. Warto też być grzeczną, nie pyskować, nie złościć się i nie płakać, szczególnie przy ludziach.

Z tego procesu zwanego wychowaniem, socjalizacją pierwotną, a później wtórną, dorastaniem, dojrzewaniem, dorosłym życiem wyłoniłam się ja (i Ty) – jak Wenus z morskiej piany. Znałam trzy emocje na krzyż i chyba wszystkie wydawały mi się złe. Starałam się nie pokazywać ich na zewnątrz, więc skolonizowały moją skórę, jelita, żołądek, kręgosłup. Gdy po raz pierwszy patrzyłam na koło emocji Plutchika, chciałam krzyknąć „czy leci z nami tłumacz?”.

Mój słownik emocji ciągle się rozwija. Mam nadzieję, że Wasz też

Przez rok podążaliśmy wspólnie za emocjami, próbowaliśmy poszerzyć krąg tych nam dobrze znanych i przez nas przeżywanych. Wzięliśmy pod lupę złość, lęk, zazdrość, radość, bezsilność, wdzięczność, smutek, poczucie winy, przyjemność i wstyd. Zdaję sobie sprawę, że puli emocji nie wyczerpałam. Nie pisałam o stracie, współczuciu czy namiętności. Być może do nich wrócę, ale ten cykl dobiega końca.

Każdy tekst w ramach #TAKdlaemocji wypływał ze mnie, z tego gdzie aktualnie byłam, z czym się mierzyłam. Próbowałam zrozumieć, co się ze mną dzieje, szukałam, wierciłam sobie dziurę w brzuchu. Dziś czuję, że wystarczy. Teraz daję sobie przestrzeń – na więcej przeżywania, a mniej intelektualnego ogarniania. Każdy kij ma dwa końce, intelektualne ogarnianie też. Z jednej strony dostarcza narzędzi, aby zagłębić się w siebie i rozumieć więcej, z drugiej ułatwia dystansowanie się. Nie można z nim przesadzić. Czasami czuję, że za często wychodzę z tych 48 kilogramów żywej masy, staję obok i oglądam jak obiekt badań.

A przecież chciałam czule czuć siebie.

***

PS To nie znaczy, że znikam. Będę tu ja i moja czułość. Będę nadal rozkminiać i pisać – o zmaganiach z codziennością, o zdrowiu psychicznym, o różnych ważnych sprawach. Najwięcej rozkminiam na Instagramie, także koniecznie tam wpadajcie.