Jestem „lękowa”. Taki mały comming out. Lęk to chyba jedna z emocji lepiej mi znanych. Znanych – w sensie odczuwania – czasami non stop, mimo że mam  za sobą lata praktyki w jego wypieraniu. Znanych – w sensie intelektualnym – dużo o nim czytałam, rozmawiałam, a w ostatnich miesiącach także rozmyślałam. Ogarniam mechanizmy w teorii. W praktyce idzie mi trochę gorzej.

A Ty kiedy się ostatnio ze swoim lękiem spotkałeś/aś? Zakładam, że wcale nie tak dawno. Niepokój towarzyszy od pół roku chyba większości z nas, a niektórym nawet panika. Ja się przyznaję – ostatnio boję się wirusa w koronie. I nie jest to lęk przed samym zachorowaniem. Martwię się o moich bliskich, niezrealizowane plany, moje ulubione kina i w ogóle świat. Jak Atlas biorę go na ramiona i za wszystkich się boję. To właśnie lęk uogólniony.

Co znaczy „lękowa”?

To znaczy, że lęku jest we mnie bardzo dużo. I niewiele potrzeba, żebym zaczęła kipieć. Brakuje mi wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa, które odbijałoby te zbędne niepokoje. Pracuje nad tym, żeby je zbudować. Jak świstak, siedzę i zawijam się w te sreberka. Czasami jestem tym bardzo zmęczona. Czasami też przychodzi wichura i częściowo niszczy to, co dotychczas zbudowałam. Choć znacznie rzadziej i mniej intensywnie, wracają niepokoje, stany lękowe, czy nagłe ataki paniki. Wszystkie je znam całkiem dobrze.

Gdy lęki dopadają Cię w domu czy wśród najbliższych, znacznie łatwiej jest się z nimi uporać. Po prostu możesz je z kimś skonfrontować. Konfrontowanie ich ze sobą często nic nie daje (choć w nurcie poznawczo-behawioralnym tak właśnie powinniśmy z nimi pracować – mówić sobie „sprawdzam”,„co takiego może się stać?”). Gorzej, gdy silny lęk pojawiaja się, kiedy prowadzisz samochód, na autostradzie, wokoł jest ciemno jak w czterech literach, a deszcz leje tak, że nic nie widzisz. Albo kiedy wydaje Ci się, że w mieszkaniu ulatnia się gaz (choć nie za bardzo masz podstawy by tak sądzić), a w domu jesteś sama. Tak, jedno i drugie mi się przydarzyło.

Ostatnio dzieję się wokół mnie sporo rzeczy, które wzmagają niepokój, bywa że nieadekwatny. Kilka tygodni temu okazało się, że koronawirus pojawił się miejscu pracy mojej mamy, przez pierwsze trzy dni dzwoniłam do niej codziennie spanikowana i zaczynałam od pytania, jak się czują – mama, tata i siostra. Innym razem nieświadomie kupiliśmy z G. wielką, piękną, acz trującą Difenbachię. Dowiedziałam się o tym, a chwilę późniejmoja kotka schowała się kanapie (jak to ma w zwyczaju) – przez pół godziny próbowałam ją wywabić, bo w mojej głowie widziałam już jak się dusi.

Cytując Antoniego Kępińskiego, psychiatrę i filozofa: „Człowiek więcej się boi tworów własnego umysłu niż konkretnej rzeczywistości”. Oj tak.

Stare dobre zapobiegacze

Bardzo długo swojej „lękowości” nie zauważałam, a raczej coś dostrzegałam, ale to wypierałam. Trudno przecież nie zauważyć, że masz klaustrofobię, dolegliwości psychosomatyczne, na kłótnie przypadkowych ludzi na ulicy reagujesz lękiem. A gdy bliska Ci osoba nie odbiera telefonu, to w głowie masz co najmniej siedem dramatycznych scenariuszy. Nawet jeżeli jest 5.30 rano, a osobą, która nie podnosi słuchawki jest Twój mąż, który, jak wiesz, zawsze śpi jak kamień.

Nie chciałam i nie próbowałam złożyć tego wszystkiego w całość. A kto by chciał? W świecie dynamicznym i niepewnym, gdzie z lodówki wyskakują kolejne wyzwania, ciężko przyznać, że wciąż się boisz. Chowasz lęk do kieszeni. Mimo mdłości dołączasz do wyścigu, żeby nie wylądować na końcu peletonu.

Przed uczuciem strachu uciekamy w pracę, kompulsje, sport, albo telefon. Dopada nas, gdy jesteśmy sami i bezczynni, dlatego nie tolerujemy samotności. Często non stop gapimy się w smartphona. Chwytamy go do ręki, gdy tylko zawibruje powiadomienie. Uczucie lęku jest też silnie związane z utratą kontroli, dlatego nadmiernie kontrolujemy: swoją sylwetkę, dzieci, albo pracę (tę ostatnią nie tylko swoją).

Całe życie nie da się jednak przed lękiem uciekać, a zapobiegając mu wpadamy w kolejne pułapki (w temacie social mediów polecam dokument Netflixa „The social dilemma”) i jedynie odwlekamy jego (coraz silniejsze) uderzenie.

Spirala lęku

Jako że jestem ostatnio na świeżo z Harrym Potterem (potrzebowałam filmowych odskoczni) to zacytuję innego znanego profesora:

To by znaczyło, że tym, czego się boisz najbardziej, jest… strach (Remus Lupin, Więzień z Azkabanu).

Ludzie panicznie boją się samego lęku. Szczególnie, kiedy wydaje się im, że się z nim uporali, a on stale wraca. Zastanawiamy się wtedy, czy ten lęk jest jeszcze normalny, czy znów stanowi problem.

Lęk jest emocją i jak wszystkie inne emocje pełni bardzo ważną funkcję – informuje nas o niebezpieczeństwie i pozwala się na nie przygotować. Kłopotliwy staje się dopiero, gdy zaczyna być nieadekwatny do sytuacji i nieuzasadniony. Traci wtedy swoją naturalną funkcję, a zamiast prowadzić do ucieczki czy podjęcia walki, wywołuje w nas paraliż. Stajemy jak wryci.

stojąca osoba od pasa w dół

Jestem jajkiem

W tym roku na urodziny dostałam od przyjaciół dwie cenne książki oraz życzenia, abym znalazła w nich inspiracje na najczulszą stronę w Internetach <3. Jedna z nich była o moich rodzinnych stronach – Wamii i Mazurach, a druga  to „Czy chcesz o tym porozmawiać” Lirrie Gottlieb. Podczas czytania Gottlieb zrodził się w mojej głowie pomysł na ten tekst. Na koniec odwołam się więc do metafory zaczerpniętej od autorki – wcale nie ładnej, nie okrągłej, ale do mnie przemawiającej. W oryginale odnosiła się do słabości i budowania wewnętrznej siły. Ja ją sparafrazuję i zastosuję do lęku oraz budowania wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa.

Gdy nie radzimy sobie z lękiem, przypominamy surowe jajka. Każdy upadek, lękowy bodziec, kończy się pękniętą skorupką i rozlaniem wnętrza. Gdy wzmocnimy nasze wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, budujemy większą odporność i sprężystość. Stajemy się jajkami ugotowanymi na twardo. Możemy trochę popękać, ale się nie rozlewamy. Reagujemy niepokojem, ale bardziej adekwatnym. A z silnym lękiem po prostu łatwiej jest się nam uporać (więcej o radzeniu sobie z lękiem pisałam tu).

Ja najbardziej lubię jajka na półtwardo. Choć najtrudniej je ugotować, takim właśnie chciałabym być.

***

Co na lęk?

Jeżeli lęki dokuczają nam od czasu do czasu i nie utrudnianą codziennego funkcjonowania, możemy próbować radzić sobie z nimi sami, profilaktycznie – poprzez dbanie o siebie, czas na odpoczynek i relaks, odpowiednią ilość snu, dobrą dietę, ćwiczenia fizyczne. Na pewno warto zapoznać się i korzystać z prostych technik prostych technik relaksacyjnych i ćwiczeń oddechowych. Aplikacja kontrolująca miarowy oddech  (wystarczy wpisać słowo „breathe” w sklepie z aplikacjami na smartphonie i wyskoczy Wam kilka) może być pomocna w wypracowaniu dobrych nawyków oddechowych, wesprzeć w spokojnym, miarowym oddechu – tak, żeby w sytuacji lękowej nie doszło do hiperwentylacji. Relaksacyjnie i wyciszająco działa też praktyka jogi czy medytacja.

W radzeniu sobie z silniejszym lub przewlekłym lękiem na pewno może pomóc terapia. Bywa ona długa i żmudna, ale i tak uważam, że warto. Uznaje się, że najskuteczniejszą metodą pracy – metodą leczenia zaburzeń lękowych jest terapia poznawczo behawioralna (CBT). Potwierdzają to badania. Każdy z nas jest jednak inny i inne są nasze problemy, dlatego warto potraktować to jako sugestię, a nie wytyczną i po prostu skonsultować się ze specjalistą.

Bywają też sytuacje, kiedy to wszystko nie wystarczy – przynajmniej w początkowym etapie. Kiedy lęki są silne, przewlekłe i utrudniają codzienne funkcjonowanie, warto udać się do sprawdzonego psychiatry. Tak do psychiatry – to żaden wstyd, podobnie, jak wizyta u dermatologa czy gastrologa. Czasami leki okazują się niezbędne. Dziś coraz częściej są to leki antydepresyjne nowej generacji – takie, które praktycznie nie mają skutków ubocznych – przynajmniej takich zauważalnych na co dzień. To nieprawda, że nie można po nich pracować czy, że jest się otępionym. Po okresie adaptacji do leków, jeśli są one odpowiednio dobrane, czujemy się zupełnie normalnie. Czujemy się lepiej.