Jakiś czas temu obiecałam napisać o normalizacji tematu zdrowia i zaburzeń psychicznych. Później pomyślałam, że bardzo nie lubię słów normalny, nienormalny i że trochę się wkopałam. Co właściwie oznacza normalny? Normalny w odniesieniu do czego? Co jest normą, a co nie jest? Głowiłam się i głowiłam. Szukałam tej niby normalności i za chwilę ją kwestionowałam. W końcu pojęłam. Dla mnie normalizacja to po prostu otwartość i zrozumienie. To one zwiększają szansę na to, że osoby potrzebujące pomocy, będą się po nią zgłaszać.

Wstyd i obawa przed stygmatyzacją wciąż powstrzymują przed korzystaniem z profesjonalnego wsparcia. W Warszawie to jeszcze pół biedy, wiele spraw można utrzymać w tajemnicy. Gorzej jest w małym miasteczku, gdzie wszyscy wszystkich znają. Jak mąż przewróci się w drodze do sklepu, żona od pięciu osób dowie się, że zatacza się pijany na mieście, zanim on zdąży wrócić do domu, trzeźwy. A przecież  depresja,  nerwica, czy inne zaburzenia nie są powodem do wstydu – czymś, co trzeba ukrywać przed światem. One po prostu są, trzeba je leczyć, trzeba o nich mówić i trzeba o nie zadbać, także systemowo.

A dlaczego w ogóle o tym piszę?

Miałam kiedyś w pracy koleżankę (w pracy bardzo poważnej, a koleżankę wykształconą), która regularnie narzekała na swoją dajmy na to synową, że to leń śmierdzący, że nic nie robi. I na dodatek od dwudziestu lat łyka na to lenistwo psychotropy (psychotropy!). No i wiadomo, teraz to już te psychotropy rzeczywiście są jej potrzebne. Nie mogłam tego słuchać, niestety wyrażałam swój sprzeciw raczej niesłyszalnie. Wtedy chciałam być kulturalną, grzeczną dziewczynką – taką, którą wszyscy lubią.  A mogłam powiedzieć, że nie jej to oceniać, że nie znoszę słowa psychotropy. A poza tym, to sama biorę leki, żeby wstawać, pracować i zmagać się z codziennością. I nigdy nie używam tego obciekającego wstydem rzeczownika.

Miałam też inną koleżankę, która mówiła, że ja to mam dobrze,  wszystko mi się udaje – a raczej wszystko dostaję na tacy, nawet ślub. Oczy miałam zaszklone, choć walczyłam dzielnie, żeby nie było widać. Nie umiałam jej odpowiedzieć, że nigdy nie niczego na tacy nie dostałam, a poza tym, to leczę się na depresję i zaburzenia lękowe. Gdyby nie leki i terapia (która jest ciężką pracą), to może bym z nią nie siedziała i może ślubu by nie było. A po tej terapii – w czwartki o ósmej rano – to nieraz cholernie ciężko mi pokazać się w biurze. Ale mam swój mały rytuał – zajeżdżam na dworzec centralny i w nagrodę za te pięćdziesiąt minut, kupuję sobie sushi rollsa na drugie śniadanie. Jak jest naprawdę źle, to zjadam go na miejscu, żeby trochę odtajać przed kontaktem innymi z ludźmi.

A tak w ogóle, to nawet najbliższym nie umiałam o tym powiedzieć. Wstyd mi było strasznie – za siebie, za słabość, za wydawanie pieniędzy na terapie i z te leki.

Zaburzenia psychiczne to nie przeziębienie czy rotawirus

Gdybym miała porównywać je do jakiejś choroby byłoby to raczej hashimoto lub cukrzyca. Dlaczego? Po pierwsze – przewlekłość – zaburzenia trwają, zmieniają swoje nasilenie, nawracają, ale na pewno nie mijają jak przeziębienie. Po drugie – biologia – podłoże zaburzeń psychicznych (takich jak depresja, czy stany lękowe) nie jest w pełni znane, ale wiąże się je z zaburzeniami neuroprzekaźnictwa w ośrodkowym układzie nerwowym. Dalej – przyczyny i kontekst społeczny – nie bez powodu zaliczane są one do chorób cywilizacyjnych. I na koniec – leczenie – to nie tylko farmakologia, ale także nawyki, styl życia, terapia. Nlie jestem ekspertem, a to nie jest ekspertyza, tylko moje refleksje. Po definicje i wyjaśnienia odsyłam do specjalistycznych źródeł.

Porównywanie zaburzeń psychicznych do przeziębienia nie służy nikomu. I z pewnością nie o to chodzi w zdrowo rozumianej normalizacji. Na zaburzenia psychiczne nie pomaga połknięcie pigułki, objawy nie mijają jak gorączka po pyralginie czy ból głowy po NZLP. W większości przypadków najskuteczniejszą metodą leczenia jest połączenia farmakologii i psychoterapii. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. To super, że o zaburzeniach psychicznych się mówi, to super, że wychodzą z cienia i że pójście do psychiatry przestaje być powodem do wstydu. Nie zapominajmy jednak o ich specyfice. To ze względu na nią wolę mówić o zrozumieniu.

Zadbaj o balans a będzie ci dane…

Mam wrażenie, że zdarza mi się wpadać w pułapkę w rodzaju jestem panią swojego losu. Nasiąkam narracją – zmieniam swoje życie, będę dla siebie czuła, zwolnię, zatroszczę się o work-life balance, będę medytować i kiedyś na pewno znajdę zen, kimkolwiek ów zen jest. Mnóstwo jest tego wokół nas – w telewizji, w radiu, w książkach, gazetach, na instagramie. Praca, zdrowie, mieszkanie? Zadbaj o harmonię, bądź tu i teraz, oddychaj miarowo, a one przyjdą do nas same. Nie.

Skoro samemu można zmienić swoje życie, to pełna odpowiedzialność za przeciążenia, kryzysy i załamania też ciąży na nas. W książce Co robić przed końcem świata Tomasz Stawiszyński pisze: takie czynniki, jak ekonomia, poziom nierówności społecznych, atomizacja, rozpad więzi, funkcjonalność systemu pomocy społecznej czy bezrobocie, w ogóle nie są tu brane pod uwagę. A ja pamiętam moją pierwszą wizytę u lekarza. To było kilka lat temu. Stresowałam się przed nią i wstydziłam okropnie. Po wejściu do gabinetu, zaniosłam się płaczem. Przez ponad godzinę opowiadałam przez łzy o wszystkim i o tym, że nie mam już siły, pewnie bez ładu i składu.

Usłyszałam wtedy wiele ważnych zdań. Ale jakoś szczególnie zapamiętałam odpowiedź na pytanie dlaczego ja? i moje porównania do innych, silniejszych. Wyjaśnień było kilka – dotyczyły mojej konstrukcji psychicznej, życiowych doświadczeń, a na koniec padło coś  rodzaju pani żyje w wielkim mieście, dostosowuje się do zawrotnego tempa, wymagań i presji, a startowała pani sama, z niełatwej pozycji.

Zdrowa odpowiedzialność

Biorę odpowiedzialność za swoje życie i za swoje decyzje, ale źródeł problemów nie możemy tylko i zawsze szukać w sobie. To za wysokie obciążenie, nie tylko dla wysoko wrażliwych. We wspomnianej już książce Tomasz Stawiszyński pisze o ciekawym eksperymencie. W latach siedemdziesiątych w kanadyjskim mieście na kilka lat wprowadzono dochód podstawowy. Rozwiązanie to przyniosło istotny spadek wskaźników zdrowia psychicznego. To tylko jeden z przykładów, które pokazują, z jak skomplikowanym tematem mamy do czynienia.

 

***

Jak zwykle polecam poczytać, a tym razem także posłuchać więcej w temacie:

  • podcast „skądinąd” Tomasza Stawiszyńskiego, odcinek #10 Co to znaczy normalność? Rozmowa z prof. Andrzejem Lederem, do wysłuchania na stronie www autora, albo na Spotify,
  • książka Co robić przed końcem świata Tomasza Stawiszyńskiego, teksty: Medytacja w służbie korpo i  Co robić przed końcem świata.