Jesteś na weekendowym wypadzie z przyjaciółmi. To jeden z tych wieczorów, kiedy zapominacie, że jesteście dorośli, a znalezienie w Waszych kalendarzach slotu na wspólny wyjazd graniczy z cudem. Śmiejecie się z głupot, dojadacie resztki obiadu, łamiecie wszystkie zasady swoich prozdrowotnych diet – za późno, z laktozą, tłuszczami nasyconymi, białym makaronem i cukrem. Pijecie piwko, winko, i herbatę – kto, co lubi. Nagle ktoś rzuca, że najwyższy czas otworzyć butelkę wódki, która już stanowczo za długo chłodzi się w zamrażarce. Komuś wcisnęli ją po weselu kuzynki i nie ma zamiaru powrotem wieść jej do domu. Trzeba ją wypić i już. Jedni chcą pić, inni nie. Ale taka opcja nie wchodzi w grę.

Trochę, jak z Beatlesami w nienajlepszym filmie Yesterday. Tam bohater obudził się w świecie, gdzie nikt poza nim nie znał wykonawców A hard days’s night, a w Twoim nikt nie pamięta, co znaczy dziękuję, nie mam ochoty. Jak już zbraknie argumentów dotyczących tego, co i dlaczego trzeba opić, to ktoś do kogoś na pewno powie ze mną nie wypijesz? Tak, bo w naszym kraju są osoby, z którymi należy wypić. Pamiętajcie, to Ci, co mają szaro-zielone oczy, pieprzyk pod lewą pachą i grecki układ stopy (dla niewtajemniczonych w typologię stopy – w greckiej drugi palec jest większy od palucha).

Alkohol lekiem na całe zło

Albo inna sytuacja. Wpadasz na spotkanie z dawno nie widzianymi znajomymi z pierwszej pracy. Leje się piweczko, wineczko, drineczki. Nie zdążyłaś się rozebrać, a już pytają, co pijesz. Nie pijesz? Chyba żartujesz. Aj, wyrwałaś ósemkę i jesteś na antybiotyku? To wspaniale, mocny drineczek wejdzie jak woda i wszystko wypali. Trzy sekundy temu powiedziałaś, że nie pijesz alkoholu, masz opuchnięty ryj i nie wiesz, co właściwie miałabyś sobie wypalać. Powtarzasz jeszcze raz, że dziękujesz. Niby nie zrobiłaś nic dziwnego, a jednak czujesz jakbyś się z choinki urwała. Dziękuję, nie piję będziesz musiała tego wieczoru powtarzać kilkadziesiąt razy, jak grochem o ścianę. Alkohol to w końcu lek na wszystko – na przeziębienie, na ból żołądka, na covid i na ból istnienia.

Społeczny lubrykant

W miejsce pustki po dźwiękach small-talku, którego reguł w Polsce nie znamy i nie stosujemy, zjawia się chuchanie przed kolejnym kieliszkiem i po jego wypiciu, stukanie szkłem, głoszenie toastów i bulgotanie płynących w ciele płynów – pisze antropolożka kultury Iwona Kurz w artykule Dźwięki: szklana kurtyna. W innym tekście profesor Kurz zauważa natomiast, że picie funkcjonuje u nas jako forma komunikacji. A jeszcze gdzieś indziej ktoś po prostu nazwał alkohol społecznym lubrykantem.

Od kilku lat piję bardzo rzadko i zazwyczaj niewiele. Pierwsze dwa lata regularnie czułam się jak przybysz z innej planety. W końcu żyję w kraju, w którym sklepiki Alkohole24 spotyka się na każdym rogu. Chlay, Mekka, czy Skazani na melanż – kreatywności polskim przedsiębiorcom pozazdrościłby sam Don Draper. Może pozazdrościłby im też Picollo, dzięki niemu nawet sześciolatki mogą dumnie stukać się lampkami. I nie wiem, czy wiecie, ale z niepicia to się u nas trzeba porządnie tłumaczyć. Akceptowalne wytłumaczenia są chyba tylko dwa – ciąża i karmienie piersią. Można odmówić coca coli czy kawy bez jakiegokolwiek powodu, ale alkoholu nie. Alkoholu bez powodu odmówić nie można.

A już na pewno nie można odmówić toastu na polskim weselu. To nic, że nie pijesz wódki, ale kieliszek za Państwa młodych do śmiesznej przyśpiewki wypić trzeba. To dlatego na moim weselu wódki nie było, żeby nie było ani przyśpiewek, ani toastów, ani presji picia kielicha.

Milion zastosowań butelki wódki i nie tylko wódki

Wspominałam już, że alkohol jest w Polsce lekiem na wszystko. Pamiętam, jak dawno temu pracowałam z jedną z moich szefowych nad prezentacją na ważne spotkanie kolejnego dnia. Robiłyśmy to telefonicznie, o jakiejś dziewiątej wieczorem. Wiadomo, wcześniej się nie dało. Rozkładało mnie wtedy jakieś przeziębienie i co chwila kaszlałam do słuchawki. Za wieczorne nadgodziny, dostałam w prezencie teleporadę – wypij przed snem kieliszek żołądkowej z pieprzem, jutro będziesz, jak nowo narodzona.

Butelka to prezent dobry na każdą okazję i dla każdego. Alkoholem żegna się i wita. Żegna się stan panieński i kawalerski, a wita wiek pełnoletni i pachnące słodko noworodki na pępkowym. Daje się go w prezencie na imieniny i w podziękowaniu za naprawienie kaloryfera. Co z tego, że naprawiający jest trzeźwym alkoholikiem i nie pije od dziesięciu lat? Może żona się napije – z koleżankami albo na ból brzucha. I niestety nie jest to historia zmyślona na potrzeby tego tekstu.

Trudne sprawy

Moja relacja z alkoholem nie jest zdrowa ani łatwa. Węszę w nim same problemy, mój wrażliwy układ pokarmowy także. W związku z tym po okresie burzy i naporu, który u mnie zaczął się dość wcześnie, ograniczyłam go do minimum. Dziś za bardzo go nie potrzebuję – ani do zabawy ani do smutku. Trudniej mi się obejść bez paczki monster munchów przy sobotnim filmie. Nie uważam jednak, że moje doświadczenia podkolorowały mi to polskie picie, one tylko wyostrzyły moją czujność na szkodliwe utarte kulturowe schematy, absurdalne tradycje i powtarzane bezrefleksyjnie powiedzonka w rodzaju ze mną nie wypijesz?

PS Mam wrażenie, że sytuacja się trochę zmienia, ale przed nami długa droga.

***

Jeśli interesuje Was antropologiczne spojrzenie na picie alkoholu w Polsce, polecam: