To nie będzie recenzja. To będzie czułe pożegnanie. I szczera zachęta.

Myślę ostatnio intensywnie o tym, co się dzieje dookoła – o nietolerancji, braku empatii, mało merytorycznych dyskusjach i smutnych populistycznych zagrywkach. Najpierw wymyśliłam, że polecę moim rodakom, wizytę w serialowym Litchfiled. Szczególnie tym na szycie, co mylą ideologię z człowiekiem. Może palące zagadnienia społeczne przemycone przez białą amerykankę z dobrego domu i zaprawione solidną dawką dobrego humoru, pomogłyby im wychylić się poza czubek własnego nosa. Chwilę później sobie uświadomiłam, że skoro nie przemawiają do nich fakty, statystyki i dramatyczne historie osobiste, to dlaczego miałby to zrobić netflixowy serial, w którym Reduta Dobrego Imienia doszukałaby się pewnie przekłamań historycznych.

Bardzo możliwe, że Ty OITNB dawno masz za sobą, w końcu to jedna z pierwszych głośnych produkcji Netflixa. Jeśli nie, do wizyty w Litchfield szczerze zachęcam.  Nie jest to serial z kategorii 10 na 10. Są lepsze i gorsze sezony. Są świetne i słabe epizody. A jednak oglądając jakieś trzy tygodnie temu ostatni odcinek, nie mogłam powstrzymać się łez. I to chyba nie ze wzruszenia, czy w reakcji na to, co działo się na ekranie, a z poczucia straty. Za mną trudne pożegnanie z Lorną, Nicky, Suzanne, Rudą, Taystee i innymi. Musiałam je przetrawić, zanim skleciłam te kilka zdań.

Uwaga, chyba nie obeszło się bez spojlerów.

Amerykańskie diveristy oczami WASP

Serial, choć mocno podkoloryzowany, oparty jest na wspomnieniach dziennikarki Piper Kierman. Do więzienia w Litchfield wprowadza nas więc irytująca Piper – nie Kierman, ale Chapman. W momencie, gdy ją poznajemy, trzydziestolatka zmuszona jest pozostawić swój mydełkowy biznes i wygodne życie, które wiedzie na Brooklynie ze swoim narzeczonym. Trafia do więzienia na piętnaście miesięcy, by odpowiedzieć za błędy szaleńczej młodości – posiadanie walizki pełnej pieniędzy z transakcji narkotykowych swojej byłej dziewczyny Alex. Historia Piper pozostaje główną osią fabularną, ale ona sama szybko przestaje być głową bohaterką. Zastępuje ją barwna, różnorodna, i podzielona społeczność więźniarek.

Mamy więc szansę poznać historie przedstawicielek mniejszości i kobiet marginalizowanych przez społeczeństwo i kulturę. Najpierw spotykamy je w Litchfield – pojawiają się na drodze naszej przewodniczki Piper próbującej się  odnaleźć w skomplikowanej więziennej rzeczywistości. W kolejnych flashbackach śledzimy ich losy na wolności. Zrzucają przed nami swoje twarde pancerze. Zaczynamy je rozumieć, często współczuć. Historie nie są jednak płaskie czy jednowymiarowe. Dygresje biograficzne nie wybielają bohaterek i nie usprawiedliwiają ich czynów. Pokazują zaś szerszą perspektywę, budują polifoniczną narrację. Trudno jednak powstrzymać się od wzruszeń, a często też wściekłości – na brak społecznego zrozumienia i empatii, na nieudolność instytucji publicznych i opiekuńczych, na niesprawiedliwość systemu. Wiele kobiet znalazło się za kratami z błahych powodów, w następstwie błędów, które lepiej sytuowanym uszłyby na sucho.

Koronawirusowy binge watching

Po raz pierwszy sięgnęłam po serial jakiś rok temu. Zrezygnowałam po pierwszym odcinku. Wróciłam do niego wspólnie z G. w lock downie. Tym razem daliśmy się wciągnąć. Zdarzało się, że jeden odcinek zamieniał się w wieczorny bigne-watching (w końcu siedem trzynastoodcinkowych sezonów w trzy i pół miesiąca to całkiem konkurencyjny wynik). Poczucie izolacji połączone z wydarzeniami na ekranie wywoływało jakiś specyficzny dyskomfort. Niecodzienne okoliczności wzmacniały doświadczenie. W końcu śledziliśmy losy zamkniętych w więzieniu kobiet podczas narodowej kwarantanny – odcięci od bliskich, przyjaciół, zamknięci w domu.

Tak czy inaczej musieliśmy sobie robić przerwy. Dlatego, że czasami czuliśmy się tym dyskomfortem zmęczeni, ale i dlatego, że serial jest strasznie nierówny. Mimo to, każdy powrót do OITNB był dla mnie jak spotkanie ze zbyt długo nie widzianymi przyjaciółmi. Po przełamaniu pierwszych lodów, wszystko wyglądało tak jakby tej przerwy nie było. A ja stęskniona i podniecona łapczywie chwytałam kolejne minuty spędzone razem. Moi faworyci to sezony drugi, czwarty i siódmy.

Trudne tematy w więziennym labie

Przez siedem sezonów obserwujemy szeroki wachlarz ważnych społecznie tematów – głębokie nierówności, nieudolność instytucji i mechanizmów socjalnych, rasizm (w wersji hard – wątek białej supremacji w sezonie czwartym), dyskryminację, nawiązanie do #blacklivesmatter (historia Poussey) wykluczenie i łamanie praw osób LGBT+, brak odpowiedniego wsparcia dla osób cierpiących na zaburzenia i choroby psychiczne (Suzanne, Lolly czy Lorna, które ani w więzieniu ani poza nim otrzymują odpowiedniego wsparcia), problemy imigrantów i #metoo.

A to wszystko na tle chorego amarykańskiego systemu penitencjarnego. Chorego, bo jak nazwać system, który poniża, niszczy, zmusza do agresji, łamania zasad, dehumanizuje, nie daje szansy na zmianę i poprawę. Resocjalizacja? Raczej desocjalizacja. W pierwszych dwóch sezonach Litchfield prowadzone jest przez skorumpowany, federalny wydział więziennictwa, w kolejnych rządzi nim krwiopijczy kapitalizm pod postacią prywatnej korporacji MCC.

Mamy więc nieudolne kierownictwo, brak dostępu do leków i specjalistycznej opieki medycznej, brak edukacji i bardzo ograniczone możliwości aktywności fizycznej. Mamy przeludnione więzienie, jedzenie, którego nie tknąłby głodny pies i osadzone pod okiem niewykwalifikowanych, a nawet nieprzeszkolonych strażników. Nie szanuje się tu podstawowych praw obywatelskich, szantażuje więźniarki, wykorzystuje ich sytuację, zmusza do seksu czy handlu narkotykami. Z więzienia wychodzą kobiety złamane i totalnie nieprzygotowane do życia na wolności – bez środków finansowych, podstawowej wiedzy ekonomicznej, prawnej, a przede wszystkim życiowej.

Nadal aktualny

Przez wszystkie sezony przewija się temat różnorodności i idących za nią podziałów – śledzimy skonfliktowane obozy Białych, Afromerykanek i Latynosek. Są hetero, homo, bi i trans, młode i stare, chude i grube. Mamy w Litchfield zakonnice i joginki, protestantki, żydówki i muzułmanki. Są kobiety uzależnione oraz bohaterki i bohaterowie z zaburzeniami psychicznymi. I jest opresyjna instytucja próbująca podważyć, a nawet całkowicie unieważnić znaczenie indywidualizmu.

Obserwujemy niesprawiedliwość i dyskryminację. Uprzywilejowane na wolności białe kobiety pozostają takie w systemie więziennym, mają lepsze łazienki, czy układy z opiekunami. Kiedy tragicznie ginie jedna z czarnoskórych bohaterek, jej ciało kilkadziesiąt godzin leży na jadalnianej posadzce, a władze więzienia myślą, jak sprytnie zatuszować fakty. W sezonie siódmym jesteśmy świadkami prawie kafkowskich procesów imigrantów. A trwająca chyba kilka sekund migawka z postępowania dziecięcego wbiła mnie w kanapę, tak mocno, że o mało nie przebiłam się do pojemnika na pościel. I tak – podobne procesy mają miejsce w rzeczywistości.

Bez happy endów, ale z dobrym humorem i optymistycznymi akcentami

Trudne tematy i wartościowe przekazy okraszone są sowitą porcją dobrego humoru. Nie raz pękaliśmy i płakaliśmy z G. ze śmiechu. Szczególnie za sprawą Afroamerykanek. Bank humoru słownego rozbiła chyba „Czarna Cindy” ze swoją konwersją na judaizm. W  konkursie  na komediowe absurdy w czołówce plasują się zaś powracający motyw kury i niezastąpiona Suzanne. OITNB w moje poczucie humoru trafił jak w dziesiątkę. Nigdy nie śmiałam się tyle i tak dobrze podczas oglądania serialu.

Ale rzeczywistość Litchfield to świat bez happy endów. Kolejne odcinki ostatniego sezonu przygnębiają nas gorzkimi finałami historii bliskich nam bohaterek. Jednej z nich udaje się jednak symbolicznie zakończyć walkę o sprawiedliwość i pamięć dla najbliższej przyjaciółki. Z pomocą kulinarnej celebrytki i byłej współwięźniarki zakłada fundusz imienia zmarłej Poussey, który ma wspierać kobiety wychodzące z więzienia. Motyw ten znajduje swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Twórcy serialu we współpracy z ośmioma organizacjami non profit walczącymi o reformę amerykańskiego systemu sprawiedliwości, wspierającymi imigrantów oraz kobiety wychodzące z wiezienia utworzyli The Poussey Washington Fund. Fani OITNB mogą włączyć się w pomoc kobietom podobnym bohaterkom netlixowej produkcji.

A ja do Litchfield na pewno wrócę.

PS Widzieliście polskie zwiastuny?