Chociaż tak by się chciało. Jak z infekcją. Słyszysz diagnozę. Dostajesz leki, przestrzegasz zaleceń. Myślisz, że po kilku dniach będzie lepiej.

A tu okazuje się, że robisz krok do przodu i dwa w tył. W ten sposób długo zmierza się do celu. Potrzeba cierpliwości, zrozumienia i troski o siebie. Zmiany tego, co długo pielęgnowane, trwają tygodniami, miesiącami, a czasami latami.

Od maja piszę o czułości, dbaniu o siebie i byciu dla siebie dobrą. Myślisz więc może, że moje starania to niekończące się pasmo sukcesów. A ja niedługo zostanę mistrzem zen i otworzę swoje trzecie oko.

Nic bardziej mylnego. W praktyce bardzo przypomina mi to jak przed dwoma laty zmagałam się z uzyskaniem prawa jazdy. To było takie frustrujące, dla mnie – zadeklarowanej #bikelover. Po czwartym podejściu do egzaminu przestałam liczyć kolejne próby. Do dziś więc nie wiem, czy było ich siedem, sześć, a może osiem. Mam nadzieję, że nie więcej. Do dziś, choć jestem szczęśliwą posiadaczką dowodu potwierdzającego moje mniej niż przeciętne umiejętności prowadzania pojazdów, raz jeżdżę  p r a w i e  jak Kubica, a raz idzie mi do dupy. I do dziś wystarczy, że nie usiądę za kółko przez półtorej miesiąca, a nogi plączą mi się już na pierwszym skrzyżowaniu.

Kiedy masz wrażenie, że nauka idzie w las

O tych gorszych momentach nie piszę, a przecież są. Tylko wtedy nawet pisać mi się nie chce.

Czasami wciąż zapędzam się pracując. Potrafię siedzieć przed komputerem przez czternaście godzin – także nad WordPressem, nad problemem z domeną (w końcu Zosia Samosia ze mnie), kursem z fundraisingu. Pod koniec z oczu leją mi się łzy, a białka mam w kolorze wieczorowej szminki. Co dziesięć minut chodzę podlewać je kroplami i twardo wracam przed ekran. W końcu, jak człowiek pracuje, to nie myśli, nie czuje. I wszystkie nauki o przeżywaniu, medytacje i inne cuda idą w las. Prędzej czy później dociera jednak do mnie, że jeśli ma być dobrze, to na pewno nie jest to odpowiedni kierunek.

Czasami dopada mnie smutek, a ja znów próbuję go czymś zdławić, zamiast przeżyć i zastanowić się, skąd się wziął. Czasami wkurzam się na coś maksymalnie, a o swojej złości mówię z uśmiechem. Zdarza mi się też, że to wszystko się kumuluje i nie chce mi się nic. Tracę motywację. Budzę się z lękiem, który paraliżuje i utrudnia podejmowanie codziennych wyzwań.

Mogłabym tak wymieniać jeszcze długo. Do tego popadam w stare dobre schematy. Takie błędne koło. Skoro nauka idzie w las, to po, co w ogóle się uczyć. Z każdą taką myślą samoocena idzie w dół, a przygnębienie i zniechęcenie w górę. Też tak masz czasami?

Mi na szczęscie takie epizody zdarzają się coraz rzadziej.

Przecież to trening czyni mistrza

A życie to życie – raz jest lepiej raz jest gorzej. Trzeba to zaakceptować – dawać sobie przestrzeń na różne emocje, różne stany i myśli. W tym bardzo przydaje się mindfulness. Sama mocno się zdziwiłam, gdy okazało się, że w uważności i medytacji nie chodzi o pełną kontrolę nad myślami, a raczej o ich akceptację. To chyba słowo klucz. Mamy dostrzegać to, co do nas przychodzi, akceptować takim, jakim jest i powracać do koncentracji – oddechu, słuchania, skanowania ciała, czy czegokolwiek innego.

Tak samo powinniśmy chyba robić w życiu. Akceptować, że nie wszystko idzie po naszej myśli. Przyglądać się temu, co się z nami dzieje, przyjmować, przeżywać. Być cierpliwym. Być czułym dla siebie. I wspierać się tym wszystkim, co pomaga nam utrzymać higienę życia. Choć nie wszystko zawsze zadziała. Choć nie zawsze my pozwolimy by zadziałało.

Lekcja cierpliwości

A cierpliwości uczy mnie ostatnio dziewięciotygodniowa kotka. Jest z nami od czwartku. Przez pierwszą dobę sporo płakała za mamą, siedziała pod łóżkiem lub za kibelkiem, w najgłębszym kącie. Nie chciała jeść i pić. Sikała w różne dziwne miejsca.  Jak zrobiła to w pościeli, prawie straciliśmy cierpliwość. Ale tylko prawie.

Gdyby ktoś podejrzał nas przez kamerkę internetową, miałby niezły ubaw. Dwoje dorosłych przez dwa dni głownie leży na podłodze i zagląda pod łóżko, od czasu do czasu szepce kici kici. Cieszy się, gdy słodki pyszczek wychyli się na chwilę, by pochlipać kocie mleczko. Całe szczęście, że moja kamerka zaklejona jest postitem. Boje się przypadkowych podglądaczy.

A kotka po trzydziestu sześciu godzinach zaczęła eksplorować kuwetę, kopie piłkę jak Lewandowski i bardzo emocjonalnie poluje na piórka na wędce. Dużo zwiedza. Trzymaj więc kciuki za dalsze sukcesy.

Życzę Ci dziś dużo cierpliwości i czułości.

Oto Zelda <3

kot śpiący na poduszkach