U mnie nie będzie podsumowań.

Nie żebym w ogóle ich nie robiła, ale olewam je w tym świąteczno-noworocznym okresie.

Na podsumowanie czy wyznaczanie celów każdy moment jest tak samo dobry. Próbuję więc ignorować motywacyjną otoczkę i nie poddawać się wszechobecnej presji – podsumujmy, zaplanujmy, poprawmy się. W moim obecnym cyklu życiowym koniec roku wypadnie pewnie jakoś pod koniec stycznia.

To dlatego w ostatnich dniach staram się być tu i teraz, nie sięgać za daleko wstecz, nie wybiegać w przód. W tym roku szczególnie tego potrzebuję. Potrzebuję przestrzeni i czasu na emocjonalne przetrawienie grudnia. I najmniejszym wyzwaniem jest tu świąteczna kapusta, pierogi i śledzie, choć smaki i zapachy też robią swoje – dla układu nerwowego.

Przebodźcowanie, a nie podsumowanie

Przebodźcowanie – to słowo mi aktualnie towarzyszy. Grudzień – w pracy ogień, na ulicach migające światełka, zakupy w tłumach z Mariah Carey w tle, spotkania świąteczne, rozmowy, dźwięki, zapachy, smaki, a do tego różne końcoworoczne rozliczenia i sprawunki. Mój indeks socjalizacji sięgnął poziomu krytycznego na długo przed pierwszą gwiazdką na niebie.

Nigdy nie byłam fanką świąt. Wypisałam się ze świątecznej gorączki, ale chcąc nie chcąc w grudniu po prostu się nią oddycha. Ona wisi w powietrzu, rozpylona jak aerozol, nie przed tradycję, a przez kapitalizm. Wyobrażam sobie pana Jarosłowa Kreta na tle mapy Polski. Zamiast chmurek ze słoneczkami, kroplami deszczu i piorunami, ma za sobą gwiazdki, pierogi, pierniczki i fajerwerki, wyjaśnia emocjonalnie, że „nad naszymi głowami świąteczna gorączka, ale proszę się przygotować, bo będzie jeszcze gorzej, ze wschodu nadciąga już sylwestrowo-noworoczny front”.

Uczę się dbać o siebie, a nie rezygnować

Z ledwo wydolnym układem nerwowym wpadłam w święta. I znów rozmowy, bliskość, przytulenia, smaki i zapachy, zmiany rozkładów osobistych. Podróże, powroty fizyczne i mentalne. Dźwięki – głosy, śmiechy, krzyki, muzyka, telewizory, oddechy. Radości, wzruszenia, frustracje, złości i smutki – cała paleta. „Wesołych świąt” to przecież trochę oksymoron. I nie ma w tym nic złego. Złe jest zakłamywanie rzeczywistości.

Już wiem, że wszystkie emocję są okej i na miejscu. Ten etap mam za sobą. Ale przeżycie tego wszystkiego to dla mojego układu nerwowego jakiś triathlon. Niektóre emocje musi więc zostawić na później. Później potrzebuje też odtajać, okrzepnąć, zregenerować siły.

I ktoś mi powie – przecież możesz z tego wszystkiego zrezygnować. Mogę, ale nie chcę. Od kilku lat robię to w zgodzie ze sobą, a w naszych świętach nie ma już pustych, często trudnych dla wszystkich rytuałów – jest bycie razem. I ważne są dla mnie te uśmiechy, ta bliskość, te relacje. A trudniejsze emocje i dyskomfort są ich częścią. I z nimi też chcę sobie radzić.

W tym wszystkim ważne jest, aby znaleźć sposób na zaopiekowanie się sobą. Moim był sylwester na kanapie i niedziela, która nie była odpoczywaniem po sobotniej nocy. Uczę się.

 

***

Tradycyjnie polecam coś więcej w temacie – audycja Tomasza Stawiszyńskiego w radiu tok.fm Dlaczego święta to „świetny powód, żeby coś się nie udało”?, rozmowa z dr Bogdanem Balickim o świętach, komunikacji i przebodźcowaniu.