Na pytanie o cele noworoczne zazwyczaj reagowałam zduszonym odruchem wymiotnym. Odkąd sięgam pamięcią nie lubiłam wyznaczać sobie celów świadomie i refleksyjnie, choć podświadomie stawiałam ich przed sobą tysiące i to bardzo ambitnych. Planowanie noworoczne kojarzyło mi się zaś z coachingową nowomową i teoriami, że jak się postarzasz, to osiągniesz wszystko, co sobie zaplanujesz.

Dlaczego nie lubimy celować?

Osobom z niską samooceną i brakiem pewności siebie wygodniej schować cele do najgłębszej kieszeni, tak, że nawet im samym ciężko je zlokalizować. Niechęć do stawiania sobie celów to lęk przed porażką. Porażka to ryzyko, że z nizin wjedziemy na depresję. A porażki i tak zdarzają nam się często, bo wymagamy od siebie bardzo dużo, nieustannie próbujemy rozciągnąć dobę i swoją kiepską podzielność uwagi.

Mówią o nas „ambitni”, a tak naprawdę jesteśmy smutni, przestraszeni, sfrustrowani i wściekli.

Niechęć do stawiania sobie celów, to także niechęć do kolejnych zobowiązań. Osoby nadodopowiedzialne i tak mają ich mnóstwo. Ich poczucie odpowiedzialności rozlewa się jak dobrze wyrobione ciasto na pizzę. Przyjmują ją tak chętnie jak trafione, zajebiste prezenty – w rodzinie, wśród bliskich, w pracy, a czasami nawet w przypadkowych relacjach. Skąd się to bierze? Na przykład z syndromu DDA czy wysokiej wrażliwości.

Mówią o nas dobrzy, pomocni, tacy, na których można polegać, a tak naprawdę brakuje nam sił, by podnieść się rano z łóżka.

2021 rokiem bez celów i planów?

Po doświadczeniu pandemicznym noworoczne celowanie będzie chyba trudniejsze dla wszystkich – nawet dla celomaniaków. Za nami rok, w którym można było zaplanować niewiele więcej niż mycie lodówki i sprzątanie pawlacza. A to wszystko dzięki nieznanemu wirusowi w koronie i działaniom naszego rządu – przewidywalnym jak pogoda na Babiej Górze.

osoba siedzi na kamieniu, u celu, na szyczycie Babiej Góry

Dla niewtajemniczonych – Babia Góra to pod względem pogody najbardziej kapryśna góra w Polsce. Zdjęcie z jednego z majówkowych górskich wypadów z przyjaciółmi – G. na szczycie Babiej Góry uchwycony przez Zuzu lub Kwiatka.

Zacznijmy od początku

Na pomysł napisania tego tekstu wpadłam, gdy przed świętami usłyszałam w Chilli Zet rozmowę o efektywnym wyznaczaniu celów. Pomyślałam wtedy, że napiszę Wam – pieprzcie cele, zadbajcie o siebie skupcie się na tym, co tu i teraz. Przecież te wszystkie ambitne cele w mojej głowie nie przyniosły mi nic dobrego. Skończyłam (a może zaczęłam) z zaburzeniami lękowymi i depresją. Cele to zło.

Łatwo powiedzieć, że coś jest złe. Olśniło mnie, gdy usiadłam przy biurku, sięgnęłam do książek i zaczęłam układać myśli. Wciąż bliżej mi do Wiktora Osiatyńskiego:

(…) Wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie. Czyli nie mówić sobie: muszę to, tamto, owo, nie ustawiać sobie za wysoko poprzeczki i narzucać planów, którym nie można sprostać. Bez egoizmu, ale bardzo starannie, dbać o siebie i swoje własne uczucia. Poświęcać się temu co sprawia przyjemność. Ja zapisuje rano, co mam zrobić. A chwilę potem skreślam połowę.

niż do coachów i słynnej pani z radia od celomanii. Nie uważam jednak, że cele to zło wcielone.

Cele i cele

Kończący się rok zaczynałam z wieloma celami, na rozruch – skończenie terapii, a dalej klasyka trzydziestolatków (choć do klasyków mi daleko) – kupno mieszkania, kredyt, później powiększenie rodziny. Nie udało się z większością, w tym z drugim i trzecim. To nie pandemia była głównym powodem – mój prywatny lockdown zaczął się wcześniej. Edit – jeżeli cel trzeci potraktujemy mniej klasycznie, to w sumie został zrealizowany. W końcu dołączyła do nas Zelda. A dzięki zadbaniu o siebie (chyba po raz pierwszy w życiu) osiągnęłam cel pierwszy, choć osiem miesięcy temu wydawało mi się, że akurat  to nie uda mi się nigdy.

Dziś znalazłam natomiast karteczkę z końcówki maja. Czytałam wtedy książkę Stephana Briesa „Pokonaj depresję, stres i lęk”. W ramach ćwiczenia sporządziłam listę 5 celów na kolejne miesiące. W jakimś stopniu zrealizowałam wszystkie (znalazłam spoko pracę, adoptowałam kota, nauczyłam się malować akwarelami i udało mi się systematycznie prowadzić bloga) poza jednym – wciąż nie potrafię wykonać poprawnie Chaturanga Dandasana (pozycja w jodze), ale nie poddaje się. Chyba mogę być z siebie dumna?

No więc, o co właściwie chodzi z tymi celami? Przede wszystkim chodzi o to, jak cele rozumiemy. Jeśli mówimy o celach, to mamy na myśli cele odpowiadające naszym wartościom, potrzebom i pragnieniom, a nie cele, który stawiają sobie przed nami inni. W ich identyfikowaniu może trochę pomóc ćwiczenie, o którym pisałam tu, ale przede wszystkim wymaga to czasu, bycia ze sobą i przy sobie. Jak pisze Sadhguru w Inżynierii wnętrza:

Aby kształtować sytuacje zgodnie ze swoją wolą, najpierw musisz dowiedzieć się, kim jesteś.

Nasze cele to nie oczekiwania babci, życzenia cioci, czy marzenia koleżanek. Cele z początku 2020 roku nie były do końca moje, a cele z końcówki maja 2020 były moje w pełni.

Nie dajmy się zbiznesować

Cele nie muszą być stanami do osiągnięcia – jak ukończenie studiów podyplomowych, przebiegnięcie maratonu, czy posiadanie (własnego) mieszkania na kredyt. Cele to także wartości do realizacji, których dążymy w życiu –  na przykład bycie bardziej czułym dla siebie, czy bycie większym wsparciem dla innych. To nie moje rozróżnienie, zwracają na nie uwagę psychologowie (np. Zbigniew Zaleski w Psychologii zachowań celowych), choć różnie je definiują.

Po trzecie, wbrew teoriom coachingowym, nie uważam, że nasze cele muszą być SMART (tzn. konkretne, mierzalne, osiągalne, istotne i określone w czasie). Pachnie to przeniesieniem modelu biznesowego do życia prywatnego, w którym wielu celów nie da się zmierzyć i przełożyć na standaryzowane wskaźniki. Bycie czułym dla siebie, bycie szczerym w relacjach, zwiększenie swojej wiedzy o kryzysie klimatycznym czy po prostu życie bardziej eko do SMART nie należą. Podobnie, jak nauczenie się malowania akwarelami, bo kiedy mogę uznać, że rzeczywiście się tego nauczyłam?  Kiedy mąż mi powie, że podoba mu się moja praca, czy kiedy sama to stwierdzę?  Tego rodzaju cele nie są ani zbyt konkretne, ani mierzalne, ani nawet określone w czasie. Są natomiast ważne, bo mogą pomóc nam w rozwoju osobistym, byciu dobrym człowiekiem i nie tylko. Ja takie cele lubię najbardziej.

Poza tym nie celujmy zbyt ambitnie, nie wymagajmy od siebie zbyt wiele. Wypiszmy sześć i wykreślmy połowę, a duże cele podzielmy na kilka mniejszych. Jeżeli już stawiamy sobie cele, to wracajmy do nich i cieszmy się sukcesami. Ja jestem kiepskim przykładem. Gdyby nie ten tekst, w ogóle nie dowiedziałabym się, że w ciągu ośmiu miesięcy zrealizowałam cztery z pięciu.

Nie ma celów bez trudności i porażek

Celów nie musimy też wyznaczać z początkiem roku. Każdy moment jest tak samo dobry. Ja wolę omijać noworoczną napinkę i wkurza mnie ta cała motywacyjna otoczka – podsumujmy, zaplanujmy, poprawmy się, bla bla bla.

Szlak górski, widać cel - szczyt

Cel najbardziej wymagającego trekkingu w Swanetyjskim Kaukazie (Gruzja). Schodziłam ze łzami w oczach – z bólu kolan.

 

Jak pisze Stephen Bries za psychologiem społecznym Carolem Dweckiem:

Dojrzałe spojrzenie to takie, które dopuszcza porażki i błędy, ponieważ są one naturalne i stanowią część procesu uczenia się.

Niech ktoś wreszcie wytłumaczy  to ekspertom od naszego systemu edukacyjnego i oceniania w szkole!

Na koniec – nie mylmy celów i dążenia do ich osiągnięcia z pełną kontrolą. Ja miałam (i pewnie wciąż mam) tendencję kontrolowania wszystkiego, na dłuższą metę to bardzo męczące. Przed nami wiele nieprzewidywanych zdarzeń, które będą weryfikować nasze plany i cele. To nieuniknione i normalne. Elo, zostawiam Was z cytatem i życzę czułości dla siebie i świata w 2021!

Kreowanie własnego losu nie oznacza, że należy kontrolować wszelkie zewnętrzne sytuacje. Chodzi o nieustaną wędrówkę w kierunku dobrostanu i podstaw własnej natury.

Sadhguru Inżynieria wnętrza