Praca, która jest pasją, która daje poczucie wpływu, misji, sensu – brzmi jak marzenie. I szybko może przestać nim być.

Kiedy coś nas pochłania bez reszty, rozpycha się w pozycji menspreading na siedzeniu obok, a nasze „ja” wraz ze swoimi potrzebami wkleja się w autobusową szybę, zaczynamy się dusić. Wciąż bagatelizujemy zagrożenie, jakim jest brak równowagi pomiędzy silnym zaangażowaniem i wspieraniem innych a troską o siebie samych. A ja mam wrażenie, że na niezdrowy altruizm szczególnie narażeni są pracownicy organizacji pozarządowych, wolontariusze, osoby walczące z problemami i wyzwaniami społecznymi.

Jak dbać o siebie, kiedy ludzie cierpią, ziemia umiera i w ogóle wszystko jest nie tak?

Przecież jest tyle do zrobienia. Nieustannie ktoś na Ciebie liczy. Od Twojej pracy wiele zależy – posiłek Kazika mierzącego się z kryzysem bezdomności, życie Tosi dyskryminowanej ze względu na swoją nieheteronormatywną orientację seksualną, szansa Michała z Pcimia Dolnego na dobrą edukację i start w dorosłość, zmiana prawa na realnie chroniące ofiary gwałtów, czy zachowanie unikalnego ekosystemu puszczy Białowieskiej. I na dodatek dajesz z siebie wszystko, a tak rzadko udaje się coś zmienić.

Dołóżmy do tego wysoką, czy podwyższoną wrażliwość i powstaje nam mieszanka wybuchowa. Jak może być inaczej, gdy problemy i nieszczęścia innych odczuwasz całym sobą i bierzesz za nie odpowiedzialność? Gdy Twoja empatia skierowana na zewnątrz jest dużo silniejsza, niż ta skierowana do siebie, a pomoc innym właściwie automatyczna? I co się dzieje, jeśli nie zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawy, Twój instynkt samozachowawczy jest uśpiony, albo po prostu go ignorujesz?

A teraz przypis…

W tym miejscu dodam krótkie wyjaśnienie. Nie uważam, że problem z zachwianiem równowagi pomiędzy zaangażowaniem i wypełnianiem misji a dbaniem o siebie dotyczy tylko społeczników, aktywistów oraz przedstawicieli zawodów społecznych jak lekarze, czy pracownicy socjalni. Dotyczy wszystkich, także tych pracujących w międzynarodowych korporacjach. Myślę nawet, że jest jednym z filarów współczesnego korpo etosu. Wydaje mi się natomiast, że w przypadku tej pierwszej grupy łatwiej o silnie perswazyjne  uzasadnienie w rodzaju: inni na mnie liczą, inni mnie potrzebują.

Do podobnych autodestruktywnych postaw mogą jednak prowadzić argumenty z zupełnie innego porządku. Zatroszczę się o siebie jak dostanę ten cholerny awans i podwyżkę. Najpierw kupię mieszkanie na dwudziestopięcioletni kredyt, bo wszyscy znajomi już mieszkają „na swoim”, a później odpocznę (cudzysłów jest tu bardzo ważny). Jestem korpo żołnierzem, a biznes upadnie, jeśli wyjdę z pracy przed 17:00. I last but not least – jak coś robię, to daję z siebie wszystko, perfekcjonizm to ja. Poza tym bardzo często uzasadnienia z koszyka numer jeden przenikają się z tymi z koszyka numer dwa.

zegar ścienny

Taka jazda na ostrym kole bez hamulców

Ignorujesz znaki ostrzegawcze i do czasu całkiem dobrze sobie radzisz. Twoja praca przynosi efekty, inni to dostrzegają i zazwyczaj dorzucają dodatkowe zadania, jak do worka bez dna. Jesteś kreatywny, zaangażowany i maksymalnie pracowity – po prostu pracownik roku. W większości przypadków wszystko to okupione jest ogromnym stresem, napięciem, tłumionym lękiem i przeciążeniem. Cudownie byłoby, gdyby nasi przełożeni, współpracownicy, koleżanki i koledzy byli bardziej czujni i w porę zatrzymali nas na tej równi pochyłej. Niestety światu daleko do ideału. Zazwyczaj to my musimy nauczyć się mówić „nie” i wyznaczać swoje granice. To my pierwsi musimy zatroszczyć się o siebie – o zaspokajanie swoich potrzeb, regenerację sił, relaks.

Niestety o dbaniu o siebie w pomaganiu innym wciąż mało się mówi. A problem dotyczy wszystkich, nie tylko tych wyjątkowo wrażliwych. Właściwe nikt nie jest w stanie działać non stop na najwyższych obrotach, szczególnie gdy działanie to silnie angażuje emocje. I będziemy mieli szczęście jeśli tylko się przegrzejemy, jak blender podczas robienia dużej ilości humusu. Gorzej, gdy skończy się to wypaleniem zawodowym, aktywistycznym, depresją czy silnymi zaburzeniami lękowymi.

Mi także wydawało się, że skoro jestem młoda i silna, to nie ma co się ma co się oszczędzać, mazgaić. I nie chciałam być egoistką. W dwóch powyższych zdaniach zawiera się więcej błędów w myśleniu, niż znaków ze spacjami. Moje wyobrażenie odnośnie tego, co jest egoistyczne, a co nie, było mocno wypaczone. Dbanie o siebie to nie mazgajenie się. A młody wcale nie oznacza silny i nie do zdarcia.

Myślmy długofalowo

Mam nadzieję, że pandemia koronowirusa i jej skutki społeczne wielu z nas uświadomiły, że siła bardzo zależy od kontekstu. Są sytuacje w obliczu których wszyscy okazujemy się słabi, kiedy trafiamy do „grupy podwyższonego ryzyka” ze względu na dotychczas skutecznie olewane hashimoto czy arytmię serca. Może nie chodzi więc o to, żeby zawsze dawać z siebie wszystko, ale działać na tyle, na ile mamy siłę. I może to nie będzie lenistwo, słabość, egoizm, a długofalowe, przedsiębiorcze myślenie. W końcu w działaniach społecznych cenimy te systemowe, perspektywiczne, wieloletnie inwestycje. W biznesie zresztą też.

A zatem, czy inwestując w siebie – w swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, nie myślimy długofalowo o naszej osobistej efektywności? Brak czułości, troski i ignorowanie swoich potrzeb prędzej czy później spowoduje, że nie będziemy w stanie pracować, pomagać innym, że zabraknie nam energii, by ratować świat. A czasami niestety nie tylko energii, ale także chęci i motywacji. Czy warto?

Przypominam sobie dziś kolegów z NGO-sów, którzy jak skarbu strzegli swoich służbowych numerów telefonów komórkowych, a znajomych znajomych potrzebujących wsparcia, kierowali po prostu do organizacji, gdzie pomoc na pewno otrzymają. I takich, którzy nie odpisywali na maile po 17:00, a urlop to był dla nich urlop, a nie praca zdalna. Zdarzało mi się myśleć, że są dziwni. Teraz ich podziwiam.

Twój dramat, twoja słabość, twoja sprawa

Nie chcę tu podpadać w samooskarżenia – pisać, że to nasza i tylko nasza wina. Właściwie to nie chcę pisać, że to czyjakolwiek wina. Chcę raczej zwrócić uwagę na to, że społecznicy, aktywiści i w ogóle wszyscy, dla których praca to znacznie więcej niż kolejne cyferki na rachunku bankowym, muszą także o sobie myśleć z czułością i troską, bo nikt tego za nich nie zrobi.

I nie oznacza to wcale, że ja powyższy proces mam za sobą. Ani trochę. Ciągłe pracuję, by wdrożyć go w życie i  dlatego o tym wszystkim piszę. Nawyków i schematów utrwalanych latami nie zmieniamy w dwa dni. Od jakiegoś czasu obserwuje jednak siebie i dostrzegam, że drobne zmiany naprawdę działają – odpowiednia ilość snu, czas na relaks i nic-nie-robienie, spacer na świeżym powietrzu. Widzę różnice w swoim zachowaniu, nastroju i kondycji.

Powtarzam to jak mantrę. Trzeba więc o siebie dbać – nie dopuszczać do sytuacji, gdy każdego dnia pracujemy kilka godzin dłużej, a do tego sprawdzamy pocztę i odpowiadamy na maile w domu, przy kolacji, przed snem, gdy nie mamy 30 minut na spokojne zjedzenie lunchu i przełykamy go potajemnie podczas kolejnego calla, i gdy 16:00, 17:00, czy jakakolwiek inna umowna godzina końca pracy przestaje jako taka istnieć w naszej świadomości. Ostatnie wydaje mi się szczególnie zgubne. Ja tak miałam bardzo długo. Właściwie to uczucie „o jest 16:50 – jeszcze dziesięć minut, pakuję manatki i uciekam do domu” jest mi nieznane. Teraz jestem przeciwniczką work life integration, czy jakkolwiek mądrze by tego nie nazwano.

Nad tematem równowagi pomiędzy zaangażowaniem a troską o siebie i swój szeroko pojęty dobrostan powinien się także pochylić trzeci sektor jako całość – przełożyć ten problem z kategorii „osobiste dramaty” do kategorii „nasze wspólne wyzwania”. Kiedy jak nie teraz – w obliczu zmagania się z pandemią i jej skutkami, dekady realizowania celów zrównoważonego rozwoju, a być może konieczności ich weryfikacji? Potrzebujemy zadbanych, silnych działaczy, a nie wyczerpanych i wypalonych.

Potrzebna RegenerAkcja

Są  jednak ludzie, którzy od jakiegoś czasu mówią dbaniu o siebie w pomaganiu i ten mało sexy temat przekłuwają w cenne inicjatywy. Należy do nich Natalia Sarta i RegenerAkcja. W trzecim sektorze od 2002 roku, przeszła drogę od wolontariuszki, asystentki po współzałożycielkę kilku organizacji, konsultantkę i trenerkę. Dziś jest ekspertką w obszarze regeneratywnej kultury organizacji i zapobiegania wypaleniu. O RegenerAkcji dowiedziałam się jakiś rok temu z artykułu na ngo.pl z cyklu o wypalonych działaczach i aktywistach.

Kilka dni temu uczestniczyłam w zorganizowanym przez Fundację Szkoła Liderów, a prowadzonym przez Natalię zoomowym spotkaniu „Jak dbać o siebie w pomaganiu innym?”. Nowa ja, o ironio, postanowiłam wziąć w nim udział, jednocześnie ćwicząc jogę. No cóż, każdego dnia się uczę, że nie da zrobić się wszystkiego na raz. A czasami mniej znaczy więcej, bo lepiej.

Joga była więc głównie siedzeniem na macie w moim cool sportowym wdzianku Wonder Women. Słuchałam zafascynowana, bo ktoś bardzo obrazowo mówił o tym wszystkim, co od kilku miesięcy próbuję wbić sobie do głowy. O tym, że w życiu jak w samolocie – najpierw zakładasz maskę tlenową sobie, później dziecku i wszystkim dookoła. Spróbuj inaczej, a stracisz przytomność i nie pomożesz nikomu.

Koniecznie zajrzyjcie tu.