Wirus w koronie, kolejne obostrzenia, decyzja Trybunału dotycząca aborcji, protesty, protesty i jeszcze raz protesty. Jak się z tym wszystkim czujesz? Ja czuję ulgę, że chwilowo jest ciszej. Nie zrozum mnie źle. Blokowałam ronda, spacerowałam po Warszawie, baaa spacerowałam – ja nawet pierwszy raz w życiu zrobiłam transparent (a dokładnie dwa), mimo że to totalnie nie moja forma ekspresji. Jestem z tych introwertycznych, co na protestach trzymają się z boku i po prostu są. Przebodźcowane.

Popieram Strajk Kobiet, ale emocjonalnie cholernie mnie zmęczyły ostatnie tygodnie. Pewnie dlatego, że (za) bardzo wszystko przeżywam. I również dlatego, że czasami wpadam w social media jak śliwka w kompot. A tam roiło się od czerwonych piorunów. Kolejne strajkowe newsy właściwie wyskakiwały mi z lodówki. Ciągle coś się działo. A ja śledziłam, czytałam i coraz bardziej się emocjonowałam. Z jednej strony wiedziałam, że powinnam unikać protestów i potencjalnej kwarantanny. Z drugiej, jak siedziałam na tyłku, to nieustannie nerwowo gapiłam się w telefon. I last but not least – mieszkam w centrum Warszawy i centrum tego wszystkiego. No może w ostatnich tygodniach drugim centrum, bo pierwszym był Żoliborz i dom pewnego kota, ale jednak.

A tak w ogóle, to już wcześniej czułam, że znów wszystkiego jest za dużo. Chwilowo. Jesień to nie moja pora roku.

Nic nie musisz

Mimo tego, że ciągłe o tym piszę, trochę mi zajęło uświadomienie sobie, że ja nic nie muszę. Nie potrzebuję żadnych argumentów i uzasadnień. Nie muszę się tłumaczyć (sobie i innym), dlaczego tym razem nie idę spacer, dlaczego odcinam się od wszystkiego. Jak w starej dobrej metaforze o masce tlenowej w samolocie. Najpierw zawsze nakładasz ją sobie, później pomagasz dziecku i każdemu, kto tego potrzebuje. Proste.

Przyszedł taki moment, że po prostu musiałam zrobić sobie switch off – ograniczyć, facebooka, instagrama, newsy i odpocząć. Czule zadbać o siebie. Dziś nawet jestem z siebie dumna, że to zauważyłam. Może przydałoby się więcej równowagi od początku. Dobrze jednak, że po tych kilku dniach mnie oświeciło, choć wcale nie musiało. Wyłączyłam się, a kolejny dzień zaczęłam od spaceru przed pracą, książki w parku i gapienia się w kolorowe liście. Nałożyłam nawet limity na social media.

korona drzewa w kolorach jesieni, szczyty budynków, PKiN, kościoła

Sprawdzam

Uważność na siebie, mówienie sobie sprawdzam – jak się mam, co się ze mną dzieje? Niby tak mało, niby oczywiste, a jednak nie. Co dziś zrobiłaś/eś lub zrobisz dla siebie (tak, Ty)? „Nie wiem, nie mam czasu się na tym zastanowiać”. Błędna odpowiedź. Ja niestety takiej udzielam bardzo często.

To wcale nie znaczy, że źle się dzieje, gdy coś mnie pochłania bez reszty. To znaczy, że chyba warto pamiętać o swojej konstrukcji i skłonnościach. Gdy zaangażowanie zaczyna panować nade mną, a nie ja nad nim, gdy  czuję się przebodźcowana, mam kłopoty z koncentracją i ze snem, to powinnam wiedzieć, że coś się dzieje. To sygnały, że czas zwolnić, rozłożyć matę, zapalić świeczki i palo santo, pomedytować lub popraktykować jogę. A później pójść na spacer i obejrzeć coś lekkiego… na przykład Indiana Jones.

Albo rzucić wszystko jechać w Pienieny

Tak właśnie zrobiliśmy, uciekliśmy z G. przed bodźcami, lockdownem i wstrętnymi choróbskami (nie tylko covidem). I choć te ostatnie nie dają za wygraną, to schowaliśmy się w górach. Może nie pooddychamy tu najświeższym powietrzem (na południu zapylenie aktualnie jest gorsze niż w Warszawie), ale za to przestrzenią i spokojem. Polecam.

góry