Miało być o odkryciach. Jedno z moich największych odkryć ostatnich miesięcy jest takie, że można żyć i nie oddychać. Poważnie. Wiem, bo sama do niedawna żyłam praktycznie bez powietrza.

Będę więc pisać o oddychaniu i wcale się tego nie wstydzę. No może troszkę.

Pędzimy, pracujemy, działamy, spotykamy się w knajpach, pomagamy, gotujemy, jemy i tak w kółko. W kapitalistycznym świece nie ma czasu na oddech. A później ból głowy, kręgosłupa, zmęczenie, kłopoty ze snem. Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że świadome oddychanie jest takie ważne? No dobra, powiedział, ale nie słuchałam.

Na przykład podczas zajęć jogi, instruktorka często powtarzała – „wdech, wydech”. A ja w myślach odpowiadałam: no jeszcze czego, ja tu próbuję wystać na jednej nodze i nie zbłaźnić się przed resztą grupy, a ona o jakimś oddychaniu. A poza tym, przecież każdy oddycha, nie?

Okazuje się, że nie.

Kiedyś jak słyszałam o technikach oddechowych, medytacjach, mantrach, brzmiało mi to co najmniej dziwnie. „Może spróbuje Pani mindfulness?” Ja? Może jednak nie. Jakiś rok temu dostałam od przyjaciela „Trzy filary zen” Philipa Kapleau. Przeczytałam kilka stron – tak, żeby nie było mu przykro, jak mnie zapyta o wrażenia. Odłożyłam na półkę – zen to już nawet nie lekka, a ciężka przesada.

Joga, mindfulness, zen? Na początku nie ma to większego znaczenia

Dopiero niedawno dotarło do mnie, że oni wszyscy mieli rację. Problemem jest to, że o oddechu mało się mówi. Nie w kontekście różnych filozofii, praktyk, czy psychoterapii, ale tak po prostu. Może w szkole powinni o tym uczyć? Może na lekcjach w-fu w podstawówce? I nie tak, że pani w garsonce i konturówce na ustach powtarza rytmicznie wdech i wydech, podczas gdy chłopcy strzelają dziewczynkom z prześwitujących spod białych podkoszulek staników. Tu potrzebne jest wyjaśnienie i osobiste doświadczenie – tak, żeby poczuć, dlaczego to takie ważne.

Pamiętam dokładnie, jak moje oddychanie się zaczęło. Szukałam jakiegoś lekarstwa – czegoś, co pomoże zredukować napięcie, stres, lęki. Najpierw spróbowaliśmy z mężem – puściliśmy sobie film na YouTube, krótki trening z oddechem, jakaś wschodnia praktyka. Prowadzący wyglądał autentycznie, taki młodszy mistrz Miyagi (wiem, średnio to świadome), a lektorka opowiadała niestworzone rzeczy o trzech kanałach: czerwonym, białym i niebieskim. Najpierw przez 10 minut zanosiliśmy się śmiechem. Później usiedliśmy tak, żeby na siebie nie patrzyć i przeszliśmy wspólnie przez video (co jakiś czas powstrzymując parsknięcia). A na koniec wymieniliśmy tylko porozumiewawcze spojrzenie.

I później jakoś poszło. Teraz już bardziej refleksyjnie – trochę medytuję, ćwiczę uważność, ale najważniejsze – oddycham. Siadam wygodnie, prostuję kręgosłup. Oddycham przez nos, liczę, doświadczam, koncertuje się na wdechach i wydechach. I na ten moment wydaje mi się, że to najcenniejsze, co z tych praktyk wynoszę. Nadal do wielu rzeczy jestem sceptyczna. Ale jednego jestem pewna – wszystkie szkoły, filozofie i techniki medytacji łączy praca z oddechem. Skoro tak, to musi być ważny.

Wiecie, że ptaki oddychają podwójnie?

Naprawdę. Na wdechu i wydechu. Ten poniżej także. Próbuję polubić się z akwarelami i chyba zaczynamy się rozumieć.

ptak namalowany farbą akwarelową

I mówię Wam ja sceptyczna – oddychanie jest bardzo ważne. Otwiera zaciśniętą klatkę piersiową, żebra, brzuch. Pomaga się uspokoić, zrelaksować, zredukować stres, napięcie, ale także spokojniej przeżywać emocje. Ułatwia bycie tu i teraz, choćby przez chwilę – zatrzymanie kłębiących się w głowie myśli i czarnych scenariuszy. Nic jednak nie przychodzi od razu. Oddychanie raz pomoże, a raz nie, szczególnie na początku. Jak większość rzeczy w życiu, wymaga ono pracy i systematyczności.

Wróciłam nawet do książki Kapleau. Chociaż sposób narracji i język wciąż mnie trochę bawią, a co drugie sformułowanie wymaga sprawdzenia w słowniczku, powoli się do niej przekonuję.

Nie zamierzam polecać konkretnych praktyk. Po prostu eksploruj. Usiądź wygodnie, powoli i delikatnie wdychaj i wydychaj powietrze nosem. Zacznij liczyć w myślach od 1 do 10 – tylko wydechy (wydech łączy się bardziej z relaksem i odpoczynkiem), albo i wdechy i wydechy. Przydatne bywają też aplikacje do ćwiczeń oddechowych – wystarczy, że wpiszesz w wyszukiwarce coś w rodzaju „breathe and relax” i wyskoczy ich kilka – podobnie jak liczenie w myślach pomagają one skoncentrować się na miarowym oddychaniu. Możesz też nazywać odczucia oddechowe – labelling wykorzystuje się m.in. w mindulness. Wydychając powietrze powtarzaj w myślach „spokój”, albo „raising” na wdechu i „falling” na wydechu, albo cokolwiek innego, z czym czujesz się dobrze. Jak nabierzesz chęci na więcej, polecam zajrzeć tu. Ja w właśnie kończę Mindfulness Made Easy.

Nie od razu Rzym zbudowano

Ostatnio często towarzyszy mi to przysłowie. Ja wciąż nad oddychaniem pracuję. Czasami postanawiam, że liczę wydechy od 1 do 10, a nagle łapie się, że jestem na 18. Innym razem, że właśnie rozmyślam, zamartwiam się, albo planuję, co mam zrobić jutro i znów się stresuję, a  jeszcze innym wkurzam się na hałasującą pod oknem betoniarkę. I uczę się, żeby siebie za to nie ganić, nie oceniać, nie krytykować myślami w rodzaju – „nawet oddychanie Ci nie wychodzi”.

A można też odprężać się oddechem jak mój mąż. Któregoś dnia po relaksie kończącym sesje jogi przyszedł do mnie zadowolony i powiedział z przekonaniem „Właśnie byłem nad morzem, serio. Chodziłem boso po piasku.”  <3