Miało być o jodze. Ale o niej następnym razem. A dziś o miłości. I króciutko.

Koleżanka z  fundacji wychodzi za mąż. Nagrywaliśmy jej z tej okazji film. Jedno z pytań, na które mieliśmy w nim odpowiedzieć brzmiało „czym jest dla Ciebie miłość?”. No i siedzę, przygryzam wargę, marszczę czoło (niedługo już nie będę musiała go marszczyć, bo będzie zmarszczone permanentnie) i dumam, co by tu mądrego powiedzieć. Jak nic mądrego nie powiem, to przynajmniej chwilę mądrze powyglądam.

Nie byłabym sobą, gdybym w tych dniach nie zaczęła od tego, że miłość nie ma koloru. Nie jest tak, że jest tylko biało-czerwona, damsko-męska, chrześcijańska. Może być zielona, różowa i tęczowa. Każda jest tak samo ważna i poważna. I jako taka zasługuje na uznanie, także w świetle prawa. I nie obchodzi mnie w tym momencie, kto tęczą rzyga, a kto nie, co jest chuligaństwem, a co jeszcze nie i gdzie tęczę powiesić można, a gdzie jest ona obrazą majestatu czy czegokolwiek innego.

Nie ma miłości bez odwagi

I tak jak trzymanie za rękę osoby tej samej płci wciąż wymaga w naszym pięknym kraju odwagi, tak każda miłość potrzebuje jej jak organizm wody, a ja czekolady i lodów. Mam na myśli nieskończone pokłady odwagi do poznawania siebie samej /samego. Ten proces nie zawsze będzie łatwy i przyjemny. Dowiemy się, że trochę z nas egoiści, emocjonalne kaleki oraz duże dzieci. Źle znosimy krytykę, a sami krytykować uwielbiamy. W końcu na wszystkim się znamy najlepiej, prawda? Podczas kłótni wyglądamy komicznie, bo nie umiemy trzymać nerwów na wodzy i popadamy w histerie rodem z gabinetu Freuda. A do tego nasze stopy nie są idealne, bo mamy zrogowaciałą skórę na piętach i śmieszne włosy rosną nam tam, gdzie nie powinny. Po prostu same przyjemności.

Miłości nie ma bez odwagi. Niezależenie od tego, czy mówimy o miłości rodzicielskiej, partnerskiej, przyjacielskiej czy jakiejkolwiek innej.

Ale to dzięki miłości nie musimy być tak bardzo dzielni i totalnie samodzielni

Czym więc jest dla mnie miłość? Wieloma rzeczami. Na pewno jest aktem wiary – potężnej jak Pałac Kultury, choć nie zawsze świadomej. Aktem wiary nazwał ją Erich Fromm i pewnie wielu innych mądrych ludzi, ale nie wiem, czy mieli na myśli to samo, co ja. Dlaczego wiara? Wierzymy, że wspólnie jesteśmy w stanie te wszystkie trudne odkrycia przetrwać, że nie przestraszymy się swoich wad i brzydkich stóp. Ufamy, że możemy się porozumieć, wypracowywać kompromisy. Wierzymy w siebie i w tę drugą stronę, w nasze siły, chęci i gotowość do przezwyciężania trudności.

Miłość to dla mnie także poczucie odpowiedzialności i poczucie bezpieczeństwa jednocześnie. Jesteśmy odpowiedzialni za miłość i za relację, która jej towarzyszy. Od tej odpowiedzialności nie możemy uciec. Nie możemy jej przerzucić w całości na drugą stronę. Ale to także poczucie bezpieczeństwa, bo nie jesteśmy już sami. Ktoś jest zawsze obok, choć czasami śpi, gra na komputrze, albo jest pięćset kikometrów od nas. Nie musimy być za wszelką cenę dzielni i samowystarczalni. Możemy płakać, nie mieć siły i potrzebować wsparcia. Jakie to cudowne!

I to by było na tyle.

***

Nie są to żadne życiowe mądrości, a próba przed nagraniem. W związku z tym, że tekst jak zwykle odleżał swoje, nagranie już za mną. Potwierdziło się, że słowem pisanym posługuję się lepiej niż mówionym. A przed kamerą dziwnie dygam i robię miny.

Tym razem życzę Wam odwagi.