Szczerze? Nadal nie wiem. Z licznymi bodźcami sobie nie radzę. G. często powtarzał, że brak mi podzielności uwagi. A ja równie często się za to na niego wściekałam. Ja nie mam? Przecież ogarniam tyle rzeczy i to w ekspresowym tempie. Praca, bliscy, dom, życie towarzyskie, kultura, kursy, sport, Ty, jeszcze raz praca. I praktycznie wszędzie dojeżdżam rowerem. Mało? Nie umiem jednocześnie kroić cebuli i dyskutować? To już inna sprawa.

Wcale nie inna. Wysoką wrażliwość można tłumić, można ją ignorować (więcej o tym w podcaście). Długo tak funkcjonowałam, co jakiś czas tracąc siły i przechodząc kolejne kryzysy. Narzekałam na problemy z trawieniem, żołądkiem, bóle głowy, kręgosłupa. Chudłam. Liczne powiązania pomiędzy ogólnym samopoczuciem, także tym fizycznym, a konstrukcją emocjonalną i stanem psychicznym odkryłam dość dawno. Ale sama wiedza nie wystarczy. Świadomość problemów i mechanizmów to dopiero początek. Wtedy zazwyczaj zaczynają się schody.

Moja droga od zrozumienia tego, że świat odbieram ze zdwojoną siłą, do tego, żeby to zaakceptować i próbować przeciwdziałać regularnemu przegrzaniu była długa i kręta. Trwała pewnie kilka lat, do narodzin Czule czuję. I nadal często zdarza mi się przegrzać.

Gdy Ty i Twój partner macie skrajnie odmienne tolerancje na bodźce dźwiękowe

On włącza płytę, a Ty już krzyczysz z drugiego pomieszczenia, czy może przyciszyć. Albo sama w sekundę teleportujesz się do sprzętu i chwytasz pokrętło. I tak za każdym razem. Gotujecie wspólnie obiad, on puszcza muzykę, czy film i jeszcze próbuje z Tobą rozmawiać. Skończy się to tak, że mleko wykipi, podprażane orzechy się przypalą, a puszka z kakao wypadnie Ci z rąk i obsypie proszkiem całą kuchnię. Próbowaliście kiedyś uporać się z tym brązowym bałaganem i to w białej kuchni? Ja tak i nie chcę nigdy więcej. Płakałam i tupałam nogami ze złości. Jak dziecko.

Może być coś gorszego? Uwierz, może. Na przykład, gdy szykujecie się na imprezę, na koncert, albo do teatru. A on puszcza muzykę, żeby wychillować i nastroić do wieczornego wyjścia. A Ty zamiast chillować coraz bardziej się stresujesz. Ręce Ci się trzęsą, w środku dygocesz, a szczoteczkę do rzęs prawie wkładasz sobie do oka. A po chwili dopada Cię chyba najgorsze uczucie – masz wrażenie, że za sekundę od tego wszystkiego pęknie Ci głowa. W końcu wybuchasz i trzymasz się za skronie. A on odpowiada „no już nie przesadzaj, niemożliwe, że w ciągu tych pięciu minut rozbolała Cię głowa”.

Możliwe.

Czy Twój partner, albo partnerka muzykuje? Gra na skrzypcach? To współczuje. G. gra na gitarze – akustycznej i elektrycznej. Uwielbiam go słuchać, uwielbiam też na niego patrzyć. Ale niech zacznie ćwiczyć, gdy ja robię coś innego – długo nie wytrzymam. Zazwyczaj nie chcę mu jednak odbierać przyjemności, więc duszę cały dyskomfort w sobie, zaciskam zęby. I zgadnij, jak to się kończy?

A nie tylko muzyka jest problemem. Podobne nadmierne reakcje wywołuje we mnie otwieranie szuflad czy krzątanie się wokół mnie, gdy próbuję pracować. Albo głośny telewizor u rodziców, gdy o czymś rozmawiamy. Szczególnie, że będąc w jednym pokoju słyszę także ten taty, zza ściany.

A gdy płaczesz na kiepskich kampaniach 1 procentowych, albo na finale Asterixa i Obelixa?

Nawet ja się nie oszukuję, że z tym da się coś zrobić. Jestem lamusem.

Ciężko bywa też na imprezach

I to nie przez nadmiar alkoholu, bo go raczej unikam. Trudno jest natomiast unikać towarzystwa. A w moim przypadku, choć uwielbiam spędzać czas z bliskimi, rodziną i przyjaciółmi, to odnalezienie się w większym gronie jest problematyczne. Sprawdzam się w rozmowach jednej na jeden. W liczniejszych grupach szybko się wycofuję.

Żarciki, przekrzykiwanie się, konieczność dorwania się do głosu, skupienia na sobie uwagi – poruszam się po tym jak dziecko we mgle. Rozmowa o polityce po prawicy, rozmowa o seksie po lewicy, naprzeciwko o dzieciach, a w oddali o szamponach do włosów. Jak żyć? Obracasz się to w jedną, to w drugą stronę, w głowie gonitwa myśli na każdy z tematów. A to wszystko posolone głośną rockową muzyką. I czujesz, że twój mózg zaraz wytryśnie uszami.

Na studiach zawsze byłam więc w ekipie kuchennej lub balkonowej, czyli palącej. Teraz czasami skuszę się na papierosa, czasami dotrzymam palaczom towarzystwa, a czasami po prostu trochę osłonię się przed bodźcami i usadowię w kącie na pozycji mniej zaangażowanego obserwatora. To moje sposoby na to, aby po imprezie w głowie nie została miazga.

Niestety nie zawsze jest to dobrze widziane. Taka nadwrażliwość utrudnia na przykład towarzyskie odnalezienie się w pracy. Na piwkach integracyjnych wychodzisz na nudziarza. Nie dość, że nie pijesz, to jeszcze nie błyszczysz żarcikami. Na spotkaniach zespołu jesteś mało zauważalna. Zazwyczaj masz dużo do powiedzenia, ale trudno Ci dojść do głosu. Szczególnie, gdy otaczasz się korpo wyjadaczami, którzy nie lubią go oddawać. To jeden z pięćdziesięciu pięciu powodów, które uświadomiły mi, że ten świat nie jest dla mnie.

A do tego wszystkiego przebodźcowanie emocjonalne

Choć szczególnie dotkliwe i często szkodliwe, najtrudniej nad nim zapanować. Bo co zrobić, gdy wszystkie ważne wydarzenia zbiegają się w jednym czasie, a samo życie codzienne wciąż jest dla Ciebie emocjonalnym wyzwaniem. Do tego kilka trudniejszych sytuacji i pakiet przeciążeniowy gotowy.

Lipiec, nowa praca, nowy koci członek rodziny, wyjazdy służbowe, rodzinne sprawy, odwiedziny rodzeństwa, długo niewidzianych przyjaciół, a w międzyczasie choroby, infekcje i inne niesnaski. I finał tego maratonu: ślub i wesele młodszej siostry – duże, dopracowane, bardzo dla Ciebie ważne. Wesele, poprawiny. Wzruszenie, radość, zdjęcie, disco polo, wodzirej, zdjęcie, wzruszenie, tańce, zabawy, wzruszenie, oczepiny, disco polo. A dzień wcześniej wyczekiwany poród przyjaciółki. Nareszcie. Wszędzie masz dreszcze. Pierwszy w najbliższym gronie. Na koniec Twoja rocznica ślubu, na której emocjonalne przeżycie brakuje już przestrzeni. U wysoko wrażliwych każde ze wspomnianych wydarzeń powoduje, że emocje się gotują. Te pozytywne mieszają się z trudniejszymi. Euforia, radość, satysfakcja, smutek, żal. Przeplatają się, harcują jak myszy, gdy nie ma kota. I niekoniecznie widać je na zewnątrz, nie musi być szlochu, wzruszenia, czy pisków z radości.

Przebodźćowana padam ze zmęczenia. Siadam do tego tekstu, żeby sobie to poukładać. Przecież wszystko jest dla mnie naprawdę turbo ważne, chcę to przeżyć. Tylko może nie wszystko na raz i niekoniecznie tak mocno.

Jak żyć?

Nie wiem, ale szukam rozwiązania. Jak oszczędzić sobie napięć, niepotrzebnych stresów, czasami tego ogromnego fizyczno-emocjonalnego zmęczenia.

Trochę prościej jest z tymi bodźcami punktowymi, bardziej fizycznymi. Trzeba świadomie obserwować siebie, przyglądać się temu, co nas relaksuje, a co rozprasza czy drażni. Unikać przegrzania. Warto być po prostu szczerym, szczególnie w relacjach z bliskimi. Oni zazwyczaj dostrzegają więcej niż my i dobrze wiedzą, jak różne bodźce nas rozpraszają. Powinni więc zrozumieć, gdy szczerze i wprost zwrócimy im uwagę i wytłumaczymy, dlaczego to robimy. Powinni, ale wiadomo różnie to bywa. I nie oszukujmy się, nie skończy się na jednym razie. I będziemy się frustrować, że musimy to robić co drugi dzień. Ale trudno. Lepiej powtarzać licząc, że kiedyś nasz komunikat zostanie rzeczywiście usłyszany i zapisze się na twardym dysku, niż regularnie kończyć wielką awanturą, z bólem głowy i zbędnym stresem.

A oddychanie, medytacja i joga są dobre na wszystko – na fizyczne, zmysłowe przebodźcowanie i na emocjonalny młyn. Tylko trzeba pamiętać o sobie i wygospodarować na nie czas. Nie minutę w locie, ale przynajmniej pół godziny wyciszenia. Ja czasami wciąż o tym zapominam – wpadam w ciąg i zapominam o uważności, przyjrzeniu się sobie, swoim napięciom, emocjom, potrzebom. A przecież to nie musi być specjalna medytacja. Wystarczy usiąść na dłuższą chwilę z kawką na balkonie albo z co najmniej dwiema gałkami dobrych lodów w parku. Bez żadnych presji, bez telefonu. Wystarczy znaleźć przestrzeń i czas tylko dla siebie.

W temacie emocji widzę jeszcze dwie ważne kwestie. Po pierwsze nadmierna odpowiedzialność. Trochę już o niej pisałam.  Na przykład ja czasami czuję się odpowiedzialna za cały świat. Biorę na swoje barki nastroje i samopoczucie innych, przejmuje ich emocje i staram się ich chronić przed tymi negatywnymi. Jakbym wciąż nie wiedziała, że to nie jest możliwe, a nawet nie jest dobre. Też tak masz czasami? To pewnie zdajesz sobie sprawę, że zdjęcie z siebie odpowiedzialności, to także zmniejszenie tego całego zewnętrznego bagażu emocjonalnego. I o tym warto pamiętać.

I druga sprawa. Czy naprawdę muszę się tak starać? A Ty musisz się tak starać? Trudno w to uwierzyć, ale nie. Szczere, bliskie relacje cechują się tym, że nie bazują na zasadzie coś za coś. Nie musimy zawsze być dostępni, zawsze być pomocni, zawsze na sto procent zaangażowani.

Serio?