Chciałabym napisać o tym, jak pomagać, ale na to pytanie nie ma jednej dobrej odpowiedzi.

Łatwiej powiedzieć, jak się tego robić nie powinno. Pamiętasz może kontrowersyjny materiał  tygodnika Angora pt. „Nie daj się depresji?”. Pojawił się chyba w maju, jakieś 2 miesiące po Światowym Dniu Walki z Depresją, gdy lock down dobiegał końca. Ciągle nie wiem, jak to było możliwe w 2020 roku, w czasie, gdy tak dużo mówiło się o negatywnych skutkach izolacji, długotrwałego lęku i napięcia. Jeśli umknął Ci ten wyśmienity przykład dziennikarskiego warsztatu i wrażliwości, zajrzyj tu i zerknij na infografikę.

Na magazyn polała się juz słuszna fala krytyki. Nie zamierzam  dolewać oliwy do ognia i powtarzać tego, co zostało powiedziane. Bagatelizowanie depresji, która według WHO jest czwartą najpoważniejszą choroba na świecie jest skrajnie nieodpowiedzialne i nieprofesjonalne. I nic a nic nie przekonują mnie tłumaczenia, że chodziło o chandrę, czy gorszy humor, a autor źle dobrał słownictwo. Dziś po prostu nie powinno się to zdarzyć. Tekst przywołuję, ponieważ mam wrażenie, że większość przytoczonych porad mówi właśnie o tym, jak nie pomagać osobom w depresji, kryzysie czy przechodzącym załamanie.

Wskazówki nie tylko banalne, czy nieadekwatne, ale i szkodliwe

Bo jak inaczej określić doradzanie osobie w kryzysie emocjonalnym – mniejszym lub większym, niekoniecznie w depresji – picie alkoholu, uprawianie seksu czy urodzenie dziecka? Alkohol jako lekarstwo na trudności to prosty przepis na alkoholizm. A przypadkowy seks? Odpowiedzcie sobie sami.

Oczywiście, że wcale nie musi tak być. Tak, czy inaczej, jak można formułować tego typu porady nie znając kontekstu, czyli konstrukcji psychologicznej i emocjonalnej oraz sytuacji życiowej odbiorcy, który to czyta. Gdzie odpowiedzialność i dbałość o poziom merytoryczny? Podpunkt dotyczący urodzenia dziecka jest tak zły, że nie będę go komentować. Sprowadzenie decyzji o rodzicielstwie do lekarstwa niezależnie od tego, czy na gorszy humor, czy depresję jest po prostu skrajnie niedojrzałe.

A poza tym, chyba wszyscy dziś wiemy, że depresja to nie chandra

I używanie tego słowa w tym znaczeniu nie powinno dziś mieć miejsca. Osoba, która za metody radzenia sobie z depresją uznaje zmianę wyrazu twarzy, przeciąganie się, pochwalenie siebie, czy też wzięcie prysznica wykazuje się zupełnym niezrozumieniem problemu. Po prostu nie ma pojęcia o czym pisze.

Może uważasz, że przesadzam? Przecież uśmiech, czy prysznic nikomu nie zaszkodzi. Oczywiście, że nie, ale kiedy cierpisz na depresję, często po prostu fizycznie nie masz siły na jedno i drugie. Takie myślenie, tj. banalizowanie tematu utrudnia podjęcie leczenia, odciąga od poszukiwania właściwych narzędzi czy też miejsc, gdzie możemy uzyskać wsparcie.

Ten post prędzej czy później musiał się na Czule czuję pojawić. Z wielu powodów. Także dlatego, że nie chciałabym, żeby ktokolwiek pomyślał, że narzędzia i sposoby wspierające równowagę oraz codzienne dbanie o siebie, o których piszę, leczą depresję, czy zaburzenia lękowe. Nic takiego nie powiedziałam, a mimo to mam potrzebę, by wyrazić się jasno. Dzielę się z Tobą tym, co moim zdaniem pomaga wdrożyć w codzienne życie higienę emocjonalną, tym, czego dowiedziałam się od specjalistów, z książek, do czego doszłam sama i co na sobie przetestowałam. Dzielę się, bo być może coś pomoże i Tobie, niezależnie od miejsca, w którym jesteś, czy Twojej kondycji. Może masz się całkiem dobrze, ale od czasu do czasu nie wiesz, co się z Tobą dzieje i któryś z moich tekstów otworzy jakąś ważną szufladkę w Twojej głowie. A może wiesz już na przykład, że nie umiesz odpuszczać i próbujesz się z tym uporać. Może w inny sposób niż ja – koniecznie mi o nim napisz! W komentarzu, mailowo, przez fb.

Ale, jeśli kiedykolwiek poczujesz, że być może depresja (czy jakiekolwiek inne zaburzenie psychiczne, np. nerwica lękowa) dopadła i Ciebie, albo kogoś z Twoich bliskich nie wahaj się i sięgnij po profesjonalną pomoc – psychoterapeuty i psychiatry. Najlepiej sprawdzonego i poleconego. Szczególnie w tym drugim przypadku. W pierwszym trudno kogoś polecić, bo kontakt z psychoterapeutą to bardzo indywidualna sprawa. Depresję po prostu trzeba leczyć – jak każdą inną chorobę.

A jak pomagać? Spróbuję chociaż podpowiedzieć

Przede wszystkim bądź, spróbuj towarzyszyć, tak po prostu. Zaopatrz się w spore pokłady empatii. Nie mierz innych swoją miarą. Nasze konstrukcje emocjonalne, wrażliwość, odporność i potrzeby są bardzo różne. To, co dla Ciebie nie stanowi problemu, drugiemu może spędzać sen z powiek.

1. Powiedz wprost „jeśli będziesz mnie potrzebować, jestem”

Poświęcaj uwagę swoim bliskim – rodzinie, przyjaciołom. Rozmawiaj. Często kryzysów emocjonalnych, czy depresji nie widać bardzo długo. To, co boli, boli w samotności i w ukryciu. Może też nie być żadnej obiektywnej, wyraźnej i widocznej z zewnątrz przyczyny – problemów osobistych, porażek zawodowych. Niektórzy w maskowaniu swoich emocji dochodzą do perfekcji. Inni w ogóle emocji nie przeżywają, są na nie całkowicie zblokowani. Sama nie wiem co gorsze. W takich okolicznościach trudno zauważyć, że coś się dzieje. Bądź więc czujny / czujna, gdy bliska Ci osoba zmienia swoje zachowanie – nie chce rozmawiać, wychodzić z domu. Albo wręcz przeciwnie – sprawia wrażenie takiej, która nie umie zostać sama ze sobą. Może tyje, albo chudnie, może wygląda na bardziej zmęczoną, spiętą, rozdygotaną, albo ma problemy z koncentracją.

Nauczmy się pytać wprost „Jak się czujesz?” „Jak Ci z tym?”, albo mówić „Jestem tu, aby Cię wspierać”. Na co dzień, a nie tylko od święta.

2. Nigdy nie próbuj trywializować problemów

Nie mów „przecież nic takiego się nie wydarzyło”, „daj spokój, nie ma co się zamartwiać”, „obudzisz się jutro” i wszystko będzie dobrze”. Nie, prawdopodobnie wcale nie będzie. Wychodzenie z kryzysu emocjonalnego, epizodu depresji to proces, zazwyczaj długotrwały W takim stanie nawet drobne sprawy, jak umycie włosów, mogą stać się wyzwaniem. A pocałowanie klamki w piekarni, która zmieniła godziny otwarcia, czy spóźnienie na autobus, to często prawdziwe katastrofy. I ostatnie, co taka zrrezygnowana osoba potrzebuje usłyszeć to „weź się ogarnij, a nie zawracasz mi dupę takimi pierdołami”.

I nie chodzi mi o to, że masz usiąść przy niej na kanapie, wziąć za rękę i szeptać „Rozumiem Twój ból, też bym się tak czuł / czuła na Twoim miejscu, Jak to w ogóle mogło sie stać. Taka tragedia”. Bądź szczery, ale wyrozumiały. Możesz powiedzieć „rozumiem, że to frustrujące i nieprzyjemne, ale na kolację możemy zjeść sałatkę, albo coś zamówić, a pieczywo kupisz jutro.” Albo inaczej „Nie rozumiem w pełni, jak się czujesz, ale staram się i bardzo Ci współczuję” i „Nie jesteś szalona/y, razem damy radę„.

3. Czas często ważniejszy niż porady

Serio. Zaproś taką osobę do kina, na spokojny koncert. Spędźcie razem trochę czasu. Ugotujcie wspólne coś dobrego. Wybierzcie się na rowery, albo porzucajcie frisbee. Rozmowa to nie zawsze najlepsze rozwiązanie. Czasami trzeba po prostu przewietrzyć głowę, odprężyć się i pooddychać, a nie po raz pięćdziesiąty maglować to samo.

Kłopot w tym, że gdy przechodzisz kryzys, często nie masz siły i ochoty planować sobie aktywności. Próbujesz zaszyć się pod kołdrą i zniknąć. Gotowa propozycja może więc pomóc. Tylko nic na siłę.

4. A skoro jesteśmy przy rowerach

Zachęcaj do aktywności i ruchu. Nie wyczynowo, ale systematycznie: yoga, rower, rolki, cokolwiek. Z motywacją bywa naprawdę trudno, wiec może spróbujcie razem. Przy okazji spędzicie wspólnie trochę czasu. A Tobie aktywność na pewno nie zaszkodzi.

5. Trochę przyjemnej kultury

Jakie książki, seriale, filmy Tobie poprawiają humor? Jaka muzyka powoduje, że się uśmiechasz? Zbierz listę takich „nastrojopoprawiaczy” i podziel się.

6. Pamiętaj o profesjonalnym wsparciu

I wrócę do czujności. Potrzebujesz jej także po to, aby zauważyć, że być może wsparcie bliskich to za mało. Jeśli widzisz, że sytuacja się nie poprawia, masz wątpliwości i obawy, zachęć do kontaktu ze specjalistą – psychoterapeutą, psychiatrą. Najlepiej nieprzypadkowym. Dla osoby w kryzysie to zazwyczaj trudny krok. Bardzo długo przekonujemy siebie, że damy sobie radę sami, że właściwie nic takiego się nie dzieje. Nie chcemy widzieć, to nie widzimy. A czasami po prostu jest nam wstyd, choć wcale nie powinno być.

Jeśli na początek to za dużo, zawsze możesz polecić wartościowego bloga, albo książkę. Niekoniecznie z grubej rury – nie musi to być pozycja typowo terapeutyczna. Jedną z pierwszych książek, która zachęciła mnie do eksplorowania tematów emocji i relacji było „Kochaj wystarczająco dobrze” Agnieszki Jucewicz oraz Grzegorza Sroczyńskiego. Trochę z innej beczki, ale polecam. Można spróbować z pracami Brené Brown, np., cieniutkimi „Darami niedoskonałości”. Takie książki nie zastąpią profesjonalnego wsparcia, ale mogą trochę otworzyć, oswoić z tematem. Jeśli chodzi o książki do autoterapii, to wydaje mi się, że do nich lepiej sięgnąć już po konsultacji ze specjalistą, mając odpowiednie wsparcie.

No i last but not least są organizacje społeczne, na których strony warto zajrzeć, jak np. Fundacja eFkropka, Fundacja Twarze Depresji, Stowarzyszenie Aktywnie Przeciwko Depresji, Fundacja Itaka, projekt The Presja.

***

Jeśli chcesz o coś dopytać, napisz do mnie.