Kilka dni temu wybraliśmy się z G. do kina, pierwszy raz od lockdownu. To jedna z tych aktywności, których najbardziej mi brakowało. I co by nie mówić, nie zastąpi jej Netflix, seriale, czy festiwale filmowe online. Szczególnie, gdy największy ekran jakim dysponujesz to laptop 17’. Trafiliśmy więc do Muranowa, na Arab Blues. I trafiliśmy całkiem dobrze!

Arab Blues dodaję do mojej listy „nastrojopoprawiaczy”

Ciężko upolować  niegłupią komedię obyczajową. „Un divan à Tunis” (czyli „Kozetka w Tunisie”) francusko-tunezyjskiej reżyserki Manele Labidi Labbé do takich właśnie należy. Film z kategorii słodko-gorzkich. Nie jest to komedia, na której tarzasz się ze śmiechu, raczej uśmiechasz pod nosem. Za to stawia ważne pytania i zostawia z refleksjami. A przy tym pozostaje filmem przyjemnym, słonecznym, nietrudnym w odbiorze. O ile oryginalny tytuł można odczytywać na wielu poziomach – na przykład tego, co, dzieje się gabinecie głównej bohaterki i w jej głowie –  angielski wydaje mi się średnio trafiony. Ale możliwe, że nie zrozumiałam zamysłu.

kobieta siedzi na podlodze oparta o sofę

Źródłó: Materiały prasowe Gutek Film

Selma powraca po blisko trzech dekadach do rodzinnego Tunisu, aby prowadzić praktykę psychoanalityczną. Zarówno krewni, jak i przypadkowo spotkani ludzie kiepsko wróżą jej pomysłowi na biznes. Bohaterka grana przez Goldshifteh Farahani (znaną między innymi z filmów Aghara Farhadiego, „Kurczaka ze Śliwkami” Marjane Satrapi  czy „Patersona” Jima Jarmusha) nie daje jednak za wygraną. W dżinsach, męskiej koszuli, z papierosem w ustach biega lub jeździ rozklekotanym autem po mieście i rozdaje wizytówki.  Zdobywa tak liczne grono klientów, że już pierwszego dnia potrzebuje asystentki.

Gabinet psychoanalityczny na czarno – można? Można

Niestety nie wszyscy wiedzą dokładnie, jaka jest jej rola – jedni mylą gabinet z agencją towarzyską, inni z gabinetem lekarskim i przychodzą po zwolnienie. Sesje traktują jak pogawędki, zjawiają się mocno spóźnieni, albo zabierają ze sobą dzieci (i to dorosłe). Selma jednak bardzo dobrze sobie z nimi radzi, jest asertywna, pewna siebie, zdystansowana, momentami bardzo surowa, a zegarka pilnuje co do minuty. Może tego właśnie się spodziewała i na to była przygotowana?

A na inne scenariusze nie. Nasza psychoanalityczka pochłonięta wnoszeniem mebli na dach i naganianiem klientów, zapomina o uzyskaniu pozwolenia na działalność. Młodsza buntownicza kuzynka dziwi się, że o tym nie pomyślała, a oddany regułom, choć wyraźnie zauroczony nią policjant wyrzuca postkolonialne podejście. Selma wydaje się zaskoczona równie mocno jak oni, ale tym, że w Tunezji w ogóle takie pozwolenie jest jej potrzebne. I choć wstyd się przyznać, to myślę, że podświadomie troszkę podzielamy to zdziwienie. Przecież jesteśmy w arabskiej północnej Afryce. To jeden z lepszych i mocniejszych momentów Arab Blues.

Walka prawie z kafkowską biurokracją i próba uzyskania pozwolenia na prowadzenie gabinetu psychoanalitycznego staje się drugą osią fabularną filmu. Selma jest regularnie odsyłana do domu. Od asystentki w urzędzie prędzej może kupić trzy razy za duży stanik w panterę niż dowiedzieć się czegoś w swojej sprawie. A do tego regularnie wpada na wspominanego wyżej policjanta-służbistę i jego dwóch upierdliwych, mało rozgarniętych kolegów, którzy uważają, że jak ma tatuaże to na pewno pije alkohol, a później wsiada za kółko.

Te wszystkie niedopowiedziane historie                                     

Arab Blues opowiedziany jest niedopowiedzeniami. Twórcy niewiele dają nam na talerzu. Postacie, osobiste historie, odniesienia historyczne, społeczne i kulturowe pokazane są bardzo przelotnie, niejednoznacznie, dla mnie często wręcz pobieżnie. Dla jednych będzie to zaletą,  a dla innych wadą. I choć niepowiedzenia dają przestrzeń wyobraźni i skłaniają do refleksji, u mnie pozostawiły lekki niedosyt.

I tak na przykład nie wiemy, dlaczego Selma z ojcem zmuszeni byli wyjechać z Tunezji. Nie wiemy też dlaczego tak naprawdę decyduje się wrócić, choć tu mamy więcej podpowiedzi. Gdy bohaterka daje w końcu upust swoim emocjom widzimy rozdarcie migrantki. Kobieta nigdzie nie czuje się u siebie – ani w kraju w którym żyła przez blisko trzydzieści lat, ani w ojczyźnie swoich przodków.

Tunezja z Arab Blues to Tunezja po arabskiej wiośnie. I choć wydarzenia te powiewają nam gdzieś w tle historii drugoplanowych bohaterów, na przykład ukrywającego alkohol w puszkach po Coca Coli wujka Selmy, to pozostają jedynie ulotnymi migawkami.

Osobiście chyba najbardziej ubolewam jednak na tym, że twórcy nie dali więcej czasu klientom Selmy. Ich kozetkowe historie pozostają jedynie zarysowane. A ja chciałabym się dowiedzieć więcej o problemach z matką, przez która ekscentryczna, roztrajkotana fryzjerka cierpi na codzienne mdłości, czy kobiecie, która na sesję przychodzi z praktycznie przyklejonym do niej dorosłym synem. O ile jedynie powierzchowne dotkniecie wątków polityczno-historycznych czyni film pewnie bardziej przystępnym i uniwersalnym, o tyle w filmie o gabinecie psychoanalitycznym zabrakło mi  pochylenia się nad tym, co przynoszą Ci, którzy do niego wchodzą.

fryzjerka układa fryzurę młodej kobiecie

Żródło: Materiały prasowe Gutek Film

Tak czy siak, jeśli masz ochotę na luźny, ale niegłupi film, to spotkanie z Arab Blues polecam. Nawet w COVIDowych warunkach, z maseczką na twarzy.